Putin zdaje sobie sprawę z problemów, które nękają Rosję w związku z demografią, zacofaniem technologicznym i zbytnim uzależnieniem państwa od wydobycia surowców naturalnych. Z pewnością rozumie też to, jak ogromny wpływ miałoby na gospodarkę jego kraju zaostrzenie kryzysu w Europie. Jednak na obecną chwilę wydaje się, że nie chce on nic w związku z tymi zagrożeniami zrobić. W dniu rosyjskiego święta narodowego – rocznicy odrzucenia władzy Związku Radzieckiego – warto przyjrzeć się lekcjom, jakie dała temu państwu jego własna historia.

Podczas dwóch pierwszych kadencji na stanowisku prezydenta Putin powtórzył kategoryczny błąd z lat ’70 – nie wykorzystał bogactwa wytworzonego dzięki wysokim cenom ropy do wdrożenia reform strukturalnych. W latach 2000–2008 cena rosyjskiej ropy Urals wzrosła niemal pięciokrotnie. Według danych rządowych, z 7-proc. średniego rocznego wzrostu gospodarczego w ostatniej dekadzie około 4 pkt. proc. Rosja zawdzięczała przemysłowi naftowemu i gazowemu. Te pieniądze dały życie klasie średniej, która teraz domaga się większej swobody politycznej.

Wysokie ceny ropy uchroniły również Leonida Breżniewa od konieczności wprowadzenia reform w mało sprawnej gospodarce ZSRR i rozbudziły oczekiwania obywateli. Kiedy w latach ’80 cena za baryłkę spadła ze 100 USD do 20 USD i niżej, było już za późno na to, żeby sowiecki przemysł przemknął do ery technologii użytkowych. Radzieckie starania o to, żeby dorównać Stanom Zjednoczonym i ich wydatkom na program ochrony antybalistycznej zwany Star Wars, a zarazem próby pokazania swojej siły w Afganistanie, pomogły doprowadzić ZSRR do bankructwa.

Pomimo częstych w najlepszym okresie Putina zapewnień, że rząd zdywersyfikuje rosyjską gospodarkę, zrobiono zbyt mało. Około połowa tegorocznego budżetu rządowego Rosji zależna jest od dochodów z przemysłu naftowego i gazowego. Wrażliwość tego kraju stała się jasna w 2009 roku, kiedy to obniżka cen ropy po upadku Lehman Brothers spowodowała jedną z najostrzejszych recesji w historii najważniejszych gospodarek. Uderzenie to załagodzone zostało tylko dzięki oszczędnemu odkładaniu pieniędzy z przemysłu energetycznego na specjalny fundusz rezerw strategicznych przez ministra finansów Aleksieja Kudrina. W 2008 roku w funduszu znajdowało się 140 mld USD, dziś zostało w nim 60 mld.

Reklama

Co w takim razie zrobi teraz Putin? W tegorocznej kampanii poinformował społeczeństwo, że do 2020 roku w Rosji powstanie 25 mln miejsc pracy związanych z zaawansowanymi technologiami, a kraj awansuje na 20. miejsce (z obecnego 120.) w rankingu Banku Światowego „Doing Business”. Do roku 2018 z kolei Rosja będzie przeznaczała 27 proc. PKB na inwestycje (obecnie przeznacza 21 proc.), a wydajność pracy wzrośnie o połowę.

To godne podziwu, stachanowskie cele. Ale prawdopodobieństwo osiągnięcia ich przez Putina jest bardzo niskie. Wymagałoby to wytrwałego, prawie że rewolucyjnego zdeterminowania i zmiany krajobrazu gospodarczego Rosji, czego chyba nie można się po nim spodziewać.

Zamiast tego Putin wydaje się tłamsić już podjęte w tym celu starania, ograniczając na przykład skalę prywatyzacji i podważając słuszność ustawy, która na nowo wprowadza powszechne wybory na lokalnych gubernatorów. Przywrócił on na stanowisko jedną czwartą gubernatorów na chwilę zanim prawo to weszło w życie. W zeszły piątek podpisał on z kolei ustawę, która zwiększa wysokość grzywny za udział w nie zatwierdzonych przez władze demonstracjach do 300 tys. rubli, co stanowi średnią roczną pensję Rosjanina. Te kroki pokazują, że Putin stara się zapewnić sobie kontrolę polityczną kosztem przeprowadzania reform.

Jednym z najbardziej oczywistych duchów przeszłości jest plan zwiększenia wydatków na obronę. Kudrin został zwolniony zeszłej jesieni, po tym jak publicznie sprzeciwił się rządowym planom zwiększenia trzykrotnie budżetu na wojsko. Ostrzegał on, że umocniłoby to zależność Rosji od ropy i sprawiłoby, że jej gospodarka stałaby się bardziej podatna na kryzys. Sam prezydent artykule dla Foreign Policy zatytułowanym „Being Strong”, który ukazał się przed wyborami, nazwał jednak tego typu obawy „kompletnie iluzorycznymi”.

Rosja wydaje też za mało na konwencjonalną obronę. Większość nowej gotówki wydawana jest na pociski balistyczne nowej generacji, co jest bezpośrednią odpowiedzią na planowany przez NATO system obrony rakietowej. To refleks rodem z zimnej wojny, a system NATO, nawet skierowany na Rosję, mógłby co najwyżej uszczypnąć jej szeroki arsenał nuklearny. Putin powinien wykorzystać te środki do stworzenia infrastruktury biznesowej i edukacyjnej, która jest konieczna do zbudowania zróżnicowanej, wysokodochodowej gospodarki, której domaga się protestująca klasa średnia.

Putin jest ofiarą swojej własnej przeszłości oraz zbudowanego przez siebie systemu kontrolowanego przez państwo kapitalizmu. Zdaje się on wierzyć, że ogromne wydatki na wojsko pozwolą mu upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – wzmocnić status Rosji jako mocarstwa i, jak można przeczytać w Foreign Policy, „nakarmić silniki modernizacji w naszej gospodarce, tworząc prawdziwy wzrost.”

Jeśli ktoś tu żyje w iluzji, to na pewno nie Kudrin.