Ed Miliband przeprosił w ubiegłym tygodniu za sposób, w jaki laburzyści dyskredytowali krytyków swojej polityki, a także za wpływ, jaki wywarła ona na Wielką Brytanię. „Byliśmy zaślepieni globalizacją i zbyt optymistyczni, jeżeli chodzi o cenę, którą przyjdzie za nią zapłacić” – powiedział ze skruchą.
Miliband ma rację, przyznając, że napływ imigrantów, choć przyniósł pewne korzyści gospodarce, pociągnął za sobą poważne koszty społeczne. Lokalne władze na obszarach, na których pojawiły się duże skupiska imigrantów, zostały zalane żądaniami świadczeń społecznych i wnioskami o przyznanie mieszkań. Niektóre grupy imigrantów słabo integrują się z brytyjskim społeczeństwem. Te koszty spadły w przeważającej mierze na najbiedniejsze warstwy społeczne.
To wyznanie win oczywiście ma sens jako element politycznego pozycjonowania. Sondaże opinii publicznej systematycznie pokazują, że twardy elektorat laburzystów opowiada się za ostrzejszą kontrolą imigracji. Mniej jasne jest to, co Miliband proponuje jako remedium. Lider laburzystów szybko zapewnił, że nie planuje ożywienia powszechnie wyśmiewanego hasła Gordona Browna: „Brytyjskie miejsca pracy dla Brytyjczyków”. Ale jeżeli nie to, to co?
Reklama
Koalicja rządowa proponuje po prostu wprowadzenie limitu łącznej liczby imigrantów. Miliband nie zadeklarował jeszcze, czy popiera takie rozwiązanie, ale nie wykluczył żadnej możliwości. Koalicyjny limit ma jednak swoje wady. Na oślep bije w imigrantów spoza Europy – czyli tych, których może skutecznie kontrolować. To grozi ograniczeniem naboru wykwalifikowanej siły roboczej przez firmy i spadkiem liczby zagranicznych studentów na brytyjskich uniwersytetach. Ani jedno, ani drugie nie jest korzystne dla gospodarki.
Regulacje są konieczne, ale muszą maksymalizować korzyści dla gospodarki i minimalizować obciążenia dla uboższych warstw społeczeństwa. Istnieje zagrożenie – zakładając, że Miliband nie kieruje się pobudkami czysto oportunistycznymi – że obie partie rozpoczną wyścig zbrojeń, jeżeli chodzi o liczbę pozwoleń.
To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Kiedy sprawa pozwoleń zostanie już rozwiązana, trzeba będzie się zająć brakiem kwalifikacji wśród rodzimych Brytyjczyków. Tego nie rozwiąże sama polityka imigracyjna. Skoro już Miliband zabrał się za ten problem, warto, by o tym pamiętał.