Punktem wyjścia debaty okazała się w ubiegłym tygodniu decyzja Bernarda Arnault, najbogatszego mieszkańca Republiki i właściciela takich marek jak Louis Vuitton, Christian Dior czy Givenchy, aby wystąpić o obywatelstwo belgijskie. Czarę goryczy multimiliardera przepełniła decyzja prezydenta o wprowadzeniu 75-proc. stawki podatkowej od osób, które zarabiają ponad milion euro rocznie.
Już przed zdobyciem w maju Pałacu Elizejskiego przez Socjalistów Francja była tym krajem zjednoczonej Europy, w którym fiskus jest najbardziej pazerny. Musi finansować sektor publiczny wart 57 proc. dochodu narodowego, więcej nawet niż w Szwecji. To najwyższej klasy infrastruktura transportowa, energetyczna i telekomunikacyjna, hojny system opieki dla rodzin, ale także nie zawsze użyteczna armia 5,3 mln funkcjonariuszy państwa, proporcjonalnie dwa razy większa niż w Niemczech.
W sąsiedniej Hiszpanii i Włoszech premierzy Mariano Rajoy i Mario Monti uznali, że droga do uzdrowienia finansów publicznych i przywrócenia konkurencyjności gospodarki przechodzi przez radykalne odchudzenie sektora publicznego i świadczeń socjalnych. Jednak Hollande został wybrany na podstawie zupełnie innego programu. Francuzi uwierzyli mu, że przy wystarczającej determinacji politycznej możliwe jest ukrócenie „pazernej finansjery” i powstrzymanie narastającego długu bez cięcia w wydatkach. Kluczem ma być... dalsze podnoszenie podatków.
W minionym tygodniu prezydent uściślił swoją koncepcję. Od przyszłego roku przedsiębiorcy będą płacić fiskusowi 10 mld euro więcej, o tyleż samo wzrośnie też opodatkowanie osób fizycznych.
Reklama
Francuzi zaczynają jednak zdawać sobie sprawę, że taka strategia ostatecznie zdławi gospodarkę. Latem liczba bezrobotnych przekroczyła symboliczny próg 3 mln i jest już proporcjonalnie większa niż w znajdującej się wciąż na dorobku Polsce. Kraj pogrąża się w recesji i nie jest wcale pewne, czy zdoła ją przezwyciężyć w przyszłym roku.
Grupa wybitnych francuskich ekonomistów opublikowała kilka dni temu w dzienniku „Le Monde” list otwarty do Hollande’a, w którym ostrzega, że kraj niczym pikujący samolot wchodzi w zabójczy korkociąg: im podatki są większe, tym działalność przedsiębiorstw jeszcze bardziej hamuje, generując coraz mniej podatków i powodując narastanie deficytu budżetowego. A to prowokuje rząd do dalszego podnoszenia podatków.
Ale już nie tylko naukowcy zaczynają rozumieć, że coś ze strategią nowego prezydenta jest nie tak. Najnowszy sondaż IPSOS pokazuje, że aż 60 proc. Francuzów negatywnie ocenia pierwsze cztery miesiące jego kadencji. Czy Hollande się zreflektuje i zmieni kurs, zanim najzdolniejsi i najbogatsi jego rodacy opuszczą ojczyznę? Czasu nie ma zbyt wiele.