Komisja Europejska ogłosiła projekt unii bankowej wprowadzający wspólny nadzór nad bankami w strefie euro. Zakłada on, że Europejski Bank Centralny będzie upoważniony do nakładania kar pieniężnych na banki za nieprzestrzeganie regulacji, będzie wydawał i odbierał licencje bankowe, oceniał fuzje i przejęcia i będzie mógł nakazać bankom zwiększenie ich kapitałów oraz przeprowadzać inspekcje w nadzorowanych bankach. Kraje spoza strefy euro nie będą mogły być pełnymi uczestnikami we wspólnym nadzorze, bo w opinii Komisji Europejskiej EBC nie ma wystarczających kompetencji poza strefą euro. Dla nadzorców z krajów goszczących spoza strefy euro istotne jest to, że ich partnerem stanie się EBC w miejsce kilku nadzorców z krajów macierzystych. Zmieni się również rola Europejskiego Urzędu Nadzoru Bankowego. Wbrew logice scentralizowany nadzór ma docelowo objąć wszystkie 6 tysięcy banków w strefie euro, a nie tylko te o znaczeniu systemowym.
Koncepcja centralizacji nadzoru bankowego w zjednoczonej Europie nie jest nowa. Stanowiła ona kluczowy element merytorycznej debaty dotyczącej budowy jednolitego rynku finansowego w UE. Z systemowego punktu widzenia wydaje się oczywiste, że nie jest możliwe zbudowanie jednolitego rynku finansowego, który nadzorowany byłby przez 27 instytucji narodowych. Europejski, a nie narodowy nadzór nad jednolitym rynkiem finansowym UE stanowi oczywisty warunek sprawności i stabilności systemu. W koncepcji tej dwie kwestie są zasadnicze.
Po pierwsze, nie ma uzasadnienia, aby instytucje lokalne, które nie prowadzą działalności transgranicznej, a więc niedziałające na jednolitym rynku finansowym UE, podlegały pod scentralizowany nadzór europejski. Znacznie bardziej kompetentny jest w tym przypadku nadzór narodowy, a więc z punktu widzenia stabilności systemu finansowego byłoby błędem centralizowanie nadzoru w tym obszarze.
Po drugie, przeniesienie kompetencji nadzorczych na szczebel federacji wymaga przeniesienia również na ten sam szczebel odpowiedzialności, nie tylko moralnej, lecz także fiskalnej (w części adekwatnej do kompetencji). Jest to najtrudniejsza kwestia wdrożenia koncepcji unii bankowej, ponieważ wymaga jednoznacznej odpowiedzi na pytanie: kto i ile płaci za utrzymanie stabilności jednolitego rynku finansowego w UE? Przedstawiony przez Komisję Europejską projekt unii bankowej wymaga od krajów członkowskich UE odpowiedzi na jeszcze trudniejsze pytanie: kto i ile powinien płacić za utrzymanie stabilności strefy euro, a więc części jednolitego europejskiego rynku finansowego. W szczególnie kłopotliwej sytuacji zostały postawione kraje członkowskie spoza strefy euro. Nie kwestionując, że utrzymanie stabilności strefy euro jest dla tych krajów ważne, należy uznać, że jeszcze ważniejsze jest utrzymanie stabilności europejskiego jednolitego rynku finansowego. Skłaniam się do poglądu, że powinni płacić więcej ci, którzy generują większe ryzyko systemowe. Nie ma uzasadnienia ekonomicznego, aby do wspólnej stabilnościowej kasy UE płacili ci, którzy ryzyka systemowego nie generują, oraz ci, którzy ze środków tam zgromadzonych nie będą korzystali.
Reklama
Unia bankowa powinna stanowić, moim zdaniem, odpowiedź na wyzwania globalizacji i być częścią konstrukcji jednolitego rynku finansowego w UE.
Unia bankowa nie powinna być natomiast lekarstwem antykryzysowym, ponieważ jej brak nie był źródłem kryzysu. Może natomiast stanowić pewnego rodzaju ubezpieczenie przed kolejnym kryzysem lub swoiste działanie profilaktyczne.
Jeśli zgodzimy się, że niekwestionowane są co najmniej trzy główne źródła obecnego kryzysu: przelewarowany system finansowy, banki zbyt duże, aby upaść, oraz brak dyscypliny finansów publicznych w niektórych krajach, to proces wychodzenia z kryzysu należy rozpocząć od eliminacji tych źródeł. Oznacza to delewarowanie banków i ich podział oraz zacieśnienie dyscypliny fiskalnej. Jeśli unia bankowa miałaby stanowić panaceum na kryzys, to oznaczałoby to dotowanie przez relatywnie bezpieczne banki tych banków, którym grozi niewypłacalność, solidarne dotowanie nadmiernie zadłużonych krajów i wyeliminowanie dyscypliny rynkowej. Scentralizowanie nadzoru bankowego bez jednoznacznego określenia, kto, ile i dlaczego będzie łożył do wspólnej stabilnościowej kasy, nie pozwala krajom członkowskim UE na racjonalne decyzje. Podobnie jak nie jest możliwe negocjowanie wysokości składki ubezpieczeniowej po materializacji ryzyka, również nie jest możliwe bezkonfliktowe negocjowanie partycypacji krajów w kosztach kryzysu finansowego, który się zmaterializował.
Przyjęcie wspólnego nadzoru europejskiego stanowi warunek bezpośredniego dokapitalizowania banków przez fundusz ratunkowy strefy euro bez obciążania narodowych budżetów. Jest korzystny dla zadłużonych państw UE, w szczególności dla Hiszpanii, Grecji, Włoch czy Portugalii. Pytanie brzmi: czy formalne niedoliczenie takiej pomocy do długu publicznego uwiarygodnia pozycję tych państw na międzynarodowych rynkach finansowych. Nawet jeśli proponowany kształt unii bankowej jest korzystny dla niektórych krajów strefy euro i stanowi przejaw troski o stabilność, to koszt wdrożenia tej koncepcji może okazać się zbyt wysoki. Nie ma lunchów za darmo, rachunek zapłacą pozostałe kraje poprzez ograniczenie wiarygodności strefy euro.
Unia bankowa jako koncepcja wyjścia z kryzysu może wywołać efekt odwrotny do zamierzonego. Może przedłużyć agonię banków zbyt dużych, aby upaść, agonię państw, które nie przestrzegają dyscypliny budżetowej, może wyeliminować dyscyplinę rynkową. Może być klęską integracji Unii Europejskiej.
Unia bankowa jako koncepcja budowy jednolitego rynku finansowego UE to atrakcyjna propozycja, ale nie jest to sposób na wychodzenie z kryzysu. Na prawdziwą unię bankową jest dziś za późno lub za wcześnie. Był dobry czas przed kryzysem i będzie po nim. Najpierw trzeba jednak usunąć główne źródła kryzysu. Warto rozpocząć od podziału banków zbyt dużych, aby upaść.