Takim krajem jest Łotwa. Premier liczącego 2,2 mln mieszkańców bałtyckiego kraju Valdis Dombrovskis potwierdził, że wiosną przyszłego roku jego rząd poprosi EBC i Komisję Europejską o ostateczną opinię w sprawie gotowości przyjęcia przez Rygę unijnej waluty. Wówczas nic już nie stałoby na przeszkodzie, by Łotwa mogła z początkiem 2014 r. zostać 18. członkiem Eurolandu. Dlaczego Łotysze chcą iść drogą, z której zeszły pozostałe kraje nowej Unii?

Czy nie lepiej (tak jak choćby Polska) z przyczyn taktycznych odłożyć rozmowę o euro do czasu uspokojenia się sytuacji wokół wspólnej waluty? Podstawowy ekonomiczny argument leżący u podstaw takiego myślenia jest prosty. – Łotwa jest zbyt małym obszarem gospodarczym, by korzystać ze wszystkich dobrodziejstw posiadania własnej polityki monetarnej – mówi DGP Janis Berzins, łotewski ekonomista z Uniwersytetu w Rydze. Kurs waluty takiego kraju cały czas jest po prostu skazany na łaskę i niełaskę rynków finansowych. Rząd jest w polityce monetarnej bardziej statystą niż głównym aktorem.

To dlatego premier Dombrovskis nawet w najtrudniejszym dla Łotwy kryzysowym roku 2009 nie chciał słyszeć o wyjściu z ERM II (czyli mechanizmu przypinającego walutę kraju kandydującego do euro, w którym Łotwa znajduje się od 2005 r.). Część jego doradców twierdziła wówczas, że w warunkach załamania PKB o 20 proc. i 17-proc. bezrobocia lepiej machnąć ręką na powiązanie z euro i zdewaluować łata, podnosząc tym samym konkurencyjność rodzimej gospodarki. Tak jak zrobiły to w 1992 r. Wielka Brytania i Włochy, co pomogło im na szybkie wyjście z ówczesnej recesji.

Dombrovskis uznał jednak, że porównanie maleńkiej Łotwy z dużymi unijnymi gospodarkami po prostu nie ma sensu. Pod jego rządami Ryga poszła raczej drogą Hongkongu z czasów kryzysu azjatyckiego z 1997 i 1998 r. Łotysze zacisnęli zęby, pozwolili płacom spadać. Wszystko po to, by nie stracić wiarygodności w oczach zagranicznego kapitału. Kuracja poskutkowała. Łotewska gospodarka znów się rozwija i to w rekordowym jak na dzisiejszą Europę tempie. W 2011 r. było to na przykład 5,5 proc. PKB na plusie. Wejście do euro w roku 2014 ma być logiczną konsekwencją tamtych wyrzeczeń z lat 2009 – 2010.

Reklama

– Członkostwo w obszarze wspólnego pieniądza to dla nas same korzyści: napływ inwestycji zagranicznych, których tak potrzebujemy, redukcja kosztów transakcyjnych dla biznesu oraz cenowa przejrzystość – wyliczał niedawno łotewski premier. Dombrovskis nie ukrywa też, że w jego kalkulacjach dotyczących euro niewielką rolę odgrywają Grecja, Portugalia czy Hiszpania. Liczy się bardziej przykład sąsiedniej Estonii, która dołączyła do euro w 2011 r. i rozwija się dziś jeszcze szybciej niż Łotwa (prawie 8 proc. PKB w 2011 r.). A jednocześnie nie czuje się już małym państewkiem na wielkich, brutalnych rynkach finansowych.