To właśnie tam odbyła się niedawno konferencja zorganizowana przez egipski bank inwestycyjny Beltone. Przybyło na nią około 120 przedstawicieli rożnych firm inwestycyjnych z całego świata – donosi Niveen Wahish w najnowszym numerze tygodnika „Al-Ahram”.
Bank Beltone zazwyczaj organizował spotkanie poza granicami Egiptu. Tym razem zrobił wyjątek. Celem było pokazanie gościom, ze po niedawnej rewolucji nie ma już śladu, a Egipt jest dobrym miejscem do inwestowania. O tym, ze tak jest, przekonali się już ci, którzy odważnie, kilka miesięcy po rewolucji, zakupili papiery spółek notowanych na kairskim parkiecie. Egipska giełda jest jedna z najlepiej zachowujących się w 2012 r. Od początku tego roku indeks Dow Jones Egypt Total Stock Market wzrósł o 50,5 proc.
Licząc w złotych, indeks EGX30, odpowiednik naszego WIG20, poszedł od początku stycznia w górę tak bardzo, jak żaden inny na świecie: aż o 40 proc. Lokowanie kapitału na tamtejszym rynku nie jest dla polskich inwestorów nieosiągalne. Mogą to robić przez kilka funduszy inwestycyjnych, które w swoim portfelu maja akcje spółek afrykańskich, również tych z kraju faraonów. I chyba warto poważnie to rozważyć, bo na wspomnianej konferencji gości zaszczycili swoja obecnością członkowie rządu: minister finansów Hani Kadry i minister ds. inwestycji Osama Saleh. Zapowiedzieli, ze w 2013 r. tempo wzrostu egipskiego PKB sięgnie 4,5 proc., a rząd w ramach partnerstwa publiczno-prywatnego uruchomi kilka wielkich projektów infrastrukturalnych w Port Said i Górnym Egipcie. Zdania ekonomistów co do efektywności inwestycji z udziałem państwa co prawda są podzielone, ale historia pokazuje, ze giełdy, a szczególnie spółki budowlane, dobrze reagują na zapowiedzi uruchamiania takich programów.
Najlepszym przykładem jest Polska: na akcjach spółek budowlanych najwięcej można było zarobić do połowy 2007 r. W kilka miesięcy po tym, jak UEFA ogłosiła, ze zorganizujemy mistrzostwa Europy w piłce nożnej, zaczął sie zjazd cen papierów w dół, który trwa nieprzerwanie do dziś. Oczywiście historia nie musi się powtórzyć, a obecni na konferencji inwestorzy wyraźnie podkreślali, ze oczekują długofalowych i dokładnych planów rządowych. Według przedstawicielki OECD Anji Tiemann po rewolucji są oni szczególnie wrażliwi na punkcie transparentności działań władz Egiptu i ich stabilności.
„Oczekują, ze rząd da firmom gwarancje na 10 – 20 lat” – powiedziała tygodnikowi „Al-Ahram”. Jednak za pomyślną przyszłością tego arabskiego kraju pozytywnie powinny przemawiać nie tyle plany rządu, ile dobra demografia (jedna kobieta rodzi tam średnio trojkę dzieci) i poziom wykształcenia mieszkańców. A także energia i wykształcenie mieszkańców Egiptu. Wystarczy odwiedzić kurort Sharm-el-Sheikh, by przekonać się, ze zwykły sklepikarz potrafi mieć dwa fakultety i znać cztery języki obce. Zresztą to, ze tak wykształceni Egipcjanie musieli pracować jako sprzedawcy suwenirów, było jednym z podłoży ubiegłorocznej rewolty.
A inna sprawa, ze sprzedaż pamiątek idzie im zazwyczaj doskonale. Po krótkim pobycie w tym kraju można nabrać przekonania, ze Egipcjanie są stworzeni do gospodarki opartej na handlu i usługach. Oczywiście to wszystko może zniweczyć jakieś nieprzewidziane wydarzenie. Na przykład wojna w regionie. Odkąd upadła dyktatura pozostającego w doskonałych relacjach z USA Hosniego Mubaraka, jest wielce prawdopodobne, że Egipt w przypadku konfliktu na linii świat islamu – Izrael wziąłby w nim aktywny udział. A wojna zazwyczaj stopom zwrotu z akcji nie pomaga.