W latach 2006–2007 pieniądze płynęły do funduszy inwestycyjnych szerokim strumieniem. Inwestorzy sparzyli się na spadkach z 2007 oraz 2008 r. i nie wrócili na rynek funduszy. Konkurencję o pieniądze Polaków wygrywają banki oferujące wysoko oprocentowane lokaty.
Według mnie mamy obecnie do czynienia z czymś, co psychologowie nazywają ukąszeniem węża. Inwestorzy stracili na funduszach w 2008 r. i część z nich wciąż jest do tych produktów zniechęcona. Zapewne powrócą do nich na górce, jak pokazuje historia. Po tym, jak fundusze podczas nowej hossy pokażą świetne wyniki.
A może zniechęca do polskich funduszy to, że są po prostu drogie? Akcyjne pobierają średnio 3,6 proc. opłaty za zarządzanie w skali roku, zagraniczne 1,5 proc.
Polskie TFI muszą się dzielić opłatą za zarządzanie z dystrybutorami. Jest tak dlatego, że klient rzadko sam przychodzi do TFI, zazwyczaj interesuje się funduszem dopiero, gdy zaproponuje mu go pośrednik, czyli np. bank. Polski rynek jest też wciąż bardzo mały, brakuje mu skali. Stanowi on ledwie 0,3 proc. rynku europejskiego. Tymczasem duże aktywa są tańsze w zarządzaniu. Nic więc dziwnego, że Anglicy, Niemcy, Francuzi czy Amerykanie, którzy są bardziej aktywnymi inwestorami, mogą płacić za zarządzanie mniej. Gdyby popatrzeć na to, jaka część opłaty za zarządzanie trafia do TFI, to okazałoby się, że jest tak naprawdę zbliżona do opłaty pobieranej przez fundusze zagraniczne.
Reklama
Na polskim rynku funduszy nie ma konkurencji cenowej między TFI. Dlaczego?
Konkurencja cenowa pojawia się w przypadku wykorzystywania kanałów internetowych. Większość TFI nie pobiera opłat za nabycie jednostek przez stronę WWW.
Ale nie w przypadku tradycyjnej sieci dystrybucji. I nie w przypadku opłaty za zarządzanie.
Sprzedaż jednostek funduszy przez internet będzie rosła. Poza tym nie mogę komentować decyzji biznesowych poszczególnych TFI. Mogę jedynie zwrócić uwagę, że nie wszystkie TFI pobierają maksymalne, określone w statutach funduszy, opłaty za zarządzanie; poza tym wielkość opłaty za zarządzanie uzależniona jest często od ryzyka związanego z inwestycją w fundusz danego rodzaju.
Niskie, bo sięgające ledwie 0,5 proc., opłaty za zarządzanie pobierają fundusze ETF notowane na giełdzie. Jednak na razie nie zrobiły furory na polskim rynku. Czy jeszcze zagrożą tradycyjnym funduszom?
Z ETF korzystają inwestorzy, dla których są one tylko uzupełnieniem portfela. Tego rodzaju fundusze prawdopodobnie będą powoli zyskiwać na popularności, ale pozostaną niszą, podobnie jak fundusze alternatywne.
Wydaje się, że popularności funduszom nie przysporzyły problemy Idea TFI i kłopoty inwestorów, których pieniądze zostały uwięzione w funduszu Idea Premium. Czy sądzi pan, że ta sprawa rzeczywiście będzie miała realny wpływ na cały rynek?
Może mieć o tyle, że inwestorzy baczniej będą przyglądać się profilowi ryzyka funduszy, które do tej pory uznawali za całkowicie bezpieczne. Warto pamiętać, że nie ma 100-procentowo bezpiecznych inwestycji, nawet jeśli są to inwestycje w rządowe papiery dłużne. Ostatnie przykłady Grecji, Włoch czy Hiszpanii są tego dobitnym przykładem.
ikona lupy />
Marcin Dyl, prezes Izby Zarządzających Funduszami i Aktywami mat. prasowe / DGP