Polakom oszczędzanie przychodzi coraz trudniej. Ale ten wysiłek opłaci się nie tylko samym posiadaczom oszczędności, lecz także całej gospodarce, w której przybędzie pieniędzy na inwestycje.
Ze wszystkich stron jesteśmy bombardowani reklamami zachęcającymi do oszczędzania: banki promują się wysokim oprocentowaniem depozytów, TFI podkreślają dobre wyniki swoich funduszy inwestycyjnych, a firmy ubezpieczeniowe mówią o korzyściach z wykupienia polisy, która będzie „chronić ciebie i bliskich”. W przypadku otwartych funduszy emerytalnych oszczędzanie jest obowiązkowe, ale i tu poszczególne firmy muszą stoczyć walkę o to, by potencjalni klienci zapisali się właśnie do nich. Nie wspominając już o Ministerstwie Finansów, które sprzedaje swoje obligacje nie tylko instytucjom finansowym, ale każdego miesiąca ma również pulę papierów detalicznych - dla Kowalskiego.

Wszyscy zadowoleni

Na naszych oszczędnościach wszyscy chcą zarobić. Ale korzyści powinniśmy odnosić przede wszystkim my sami. Systematyczne oszczędzanie pozwala na zgromadzenie pieniędzy na określony cel mniejszym wysiłkiem, niż gdybyśmy mieli znaleźć je w krótkim czasie – niezależnie od tego, czy mamy na myśli kilkumiesięczne odkładanie na rodzinne wakacje, czy wieloletnie przeznaczanie mniejszych lub większych sum na emeryturę. Wyznaczenie sobie takiego celu i konsekwentne odkładanie nawet niewielkich kwot wymusza ponadto większą dyscyplinę w domowym budżecie – nasze wydatki stają się bardziej racjonalne.
Oszczędzając, wypełniamy również ważne zadanie z punktu widzenia całej gospodarki – dostarczamy na rynek pieniędzy, które będą służyły finansowaniu potrzeb innych. Możemy „składać się” na kredyty przeznaczone na zakupy towarów konsumpcyjnych nawet przez naszych sąsiadów. Ale możemy też w ten anonimowy sposób (dla nas kluczowe znaczenie powinno mieć, by był zyskowny) uczestniczyć w wielomiliardowych projektach inwestycyjnych, na które kredytów udzielają nasze banki. Pieniądze wpłacone przez nas do funduszy są przeznaczone na zakupy akcji albo obligacji, dzięki którym giełdowe firmy mają zwiększać przychody i zyski.
Reklama
Generalnie – jak podkreślają ekonomiści – wartość inwestycji w gospodarce odpowiada kwocie oszczędności. Jeśli inwestycje są większe, musimy mieć do czynienia z importem kapitału z zagranicy. Polska przez wiele lat była i zapewne jeszcze przez pewien czas będzie „biorcą”, ale z tym wiąże się spore ryzyko – zagranica w pewnym momencie może zechcieć wycofać część swojego kapitału z naszego rynku, co może wiązać się z poważnymi perturbacjami, np. w postaci osłabienia złotego.

Trudniej oszczędzać najbogatszym

Z badań Głównego Urzędu Statystycznego wynika, że w ostatnich dziesięciu latach tzw. dochody rozporządzalne Polaków rosły zdecydowanie szybciej niż wydatki, a różnica, która w 2000 r. wynosiła ok. 35 zł miesięcznie w przeliczeniu na jedną osobę w gospodarstwie domowym, jedenaście lat później urosła do ponad 200 zł. Obliczana przez GUS proporcja wydatków do dochodu zmniejszyła się w tym czasie z 95 proc. do niespełna 83 proc. (przy czym w gospodarstwach rolniczych było to w 2011 r. niespełna 75 proc., u pracujących na własny rachunek prawie 82 proc., zaś w gospodarstwach rencistów – niemal 93 proc.).
Było to możliwe przede wszystkim dzięki wolniejszemu niż dynamika dochodów wzrostowi wydatków na żywność, napoje i używki. Nominalnie wydatki na żywność w przeliczeniu na statystycznego członka gospodarstwa domowego zwiększyły się między 2000 a 2011 r. o 39 proc. Tymczasem „kwota do zaoszczędzenia”, czyli różnica między dochodem rozporządzalnym a wydatkami, urosła 19-krotnie.
Nie wszystko jednak możemy przeznaczać na oszczędzanie. Znaczenia nabiera np. taka przeszkoda, jak konieczność spłacania pożyczek, a wartość samych tylko kredytów mieszkaniowych to obecnie ponad 300 mld zł. Jeśli przyjąć, że średni czas spłaty takiego kredytu to 30 lat, okazuje się, że miesięcznie gospodarstwa domowe muszą przeznaczyć na raty kwotę przekraczającą ok. 1,5 mld zł.
Jak obecnie wyglądają nasze oceny możliwości oszczędzania? Odpowiedzi na to pytanie możemy szukać w wynikach sondaży. Z ankiety przeprowadzonej w październiku przez CBOS wynika, że 45 proc. gospodarstw domowych nie ma obecnie żadnych odłożonych funduszy. 38 proc. ankietowanych przyznaje, że żadnych oszczędności nie ma obecnie i nie miało ich również przed rokiem. Nic dziwnego, że 30 proc. gospodarstw domowych informuje, że ich zasoby w stosunku do ubiegłego roku się zmniejszyły. Wprawdzie większa część tej grupy (23 proc. ogólnej liczby ankietowanych) mówi, że dysponuje jeszcze jakimiś oszczędnościami, to 7 proc. informuje, że oszczędności już nie ma.
Na temat możliwości odkładania pieniędzy jeszcze więcej możemy dowiedzieć się z comiesięcznych ankiet prowadzonych przez Komisję Europejską. Na jej zlecenie mieszkańcy krajów Unii Europejskiej, także Polski, pytani są m.in. o bieżącą ocenę oszczędzania. Z najnowszego sondażu, z listopada, wynika, że różnica między osobami, które pytane o to, czy obecnie oszczędzają, odpowiadają pozytywnie (że odkładają pieniądze) i negatywnie, wynosi 18 pkt proc. na korzyść tych, którzy nie widzą możliwości oszczędzania. KE podaje wyniki dla poszczególnych kwartyli (kwartyl to jedna czwarta populacji, tu podstawą podziału jest kryterium dochodowe). Najbiedniejsi, czyli pierwsza ćwiartka, są najmniejszymi optymistami, jeśli chodzi o możliwości oszczędzania: tu wskaźnik wynosi -26 pkt i jest o 4 pkt niżej niż rok wcześniej. W podobnym stopniu wskaźnik pogorszył się w dwóch kolejnych grupach dochodowych – u zarabiających nieco poniżej i nieco powyżej przeciętnych zarobków. Z kolei największe pogorszenie sytuacji, jeśli chodzi o możliwości oszczędzania, daje się zauważyć w najwyższym kwartylu: tu nastąpił spadek o 9 pkt, do -12 pkt.

Przeszkadza sytuacja na rynku pracy

„W II kw. 2012 r. stopa oszczędzania, stanowiąca relację oszczędności brutto gospodarstw domowych do ich dochodów do dyspozycji, wyniosła 2,7 proc.” – podaje Narodowy Bank Polski w najnowszej analizie sytuacji finansowej gospodarstw domowych. A tzw. stopę oszczędzania skorygowaną o czynniki sezonowe wylicza na 0,3 proc. To najsłabszy wynik od wielu lat. Dość powiedzieć, że jeszcze na początku poprzedniej dekady stopa oszczędzania przekraczała 10 proc.
Spadek po części związany jest z tym, na co nie mamy wpływu: od półtora roku obowiązuje niższa składka do OFE. Efekt: wolniej rosną nasze „obowiązkowe” oszczędności. Ale jeszcze większe kłopoty mamy z oszczędzaniem „nieobowiązkowym”: „W II kw. br., drugi kwartał z rzędu, stopa ‘oszczędności dobrowolnych’ była ujemna i osiągnęła najniższy poziom od początku 2000 roku” – podaje NBP.
Wygasanie skłonności do oszczędzania jest związane z sytuacją finansową gospodarstw domowych. Ta zależy bezpośrednio od kondycji rynku pracy. Rosnąca stopa bezrobocia i niska dynamika wynagrodzeń w połączeniu z inflacją utrzymującą się do niedawna powyżej górnej granicy odchyleń od celu inflacyjnego NBP sprawiały, że w ujęciu realnym dochody Polaków nie rosły. Przekłada się to nie tylko na oszczędzanie. Wzrost konsumpcji, z jakim mieliśmy do czynienia, już w II kw. był stosunkowo niewielki (1,2 proc. w skali roku, najmniej od ponad dwóch lat).