Teraz jednak bliski prezydentowi Hollande’owi dziennik „Liberation” nazywa francusko-niemieckie stosunki „osią zła”. Od wielu miesięcy to bowiem konflikt między przywódcami obu krajów hamuje postępy w przebudowie strefy euro i przezwyciężeniu kryzysu. Właśnie dlatego zakończony w piątek szczyt nie przyniósł decyzji o budowie unii fiskalnej, rządu gospodarczego, systemu kontroli przez Brukselę budżetów narodowych i innych pomysłów, które miały stanowić zalążki europejskiego państwa federalnego.
Optymiści twierdzą, że powodem takiego braku determinacji są rynki finansowe. Przekonane, że Europejski Bank Centralny w razie czego udzieli nieograniczonej pomocy krajom południa Europy, przestały obawiać się rozpadu strefy euro. Skoro nie ma więc presji ze strony giełdowych inwestorów, przywódcy UE mogą powrócić do dawnego, powolnego tempa przebudowy Europy.
Pesymiści uważają jednak, że za paraliżem unijnych instytucji kryje się coś głębszego: radykalne rozejście się zreformowanych, silnych gospodarczo Niemiec i niemogącej sobie poradzić w globalnym świecie Francji.
Reklama
Pierre Lellouche, były minister ds. europejskich za czasów Nicolasa Sarkozy’ego, jest zwolennikiem tej ostatniej teorii. I dla jej poparcia przytacza na francuskiej stronie „The Huffington Post” dziesiątki danych: o rekordowym deficycie handlowym Francji i nadwyżce Niemiec, o rozbudowanym sektorze publicznym po zachodniej stronie Renu i zdecentralizowanej, o wiele tańszej strukturze państwa po wschodniej; rosnącej presji fiskalnej we Francji, której w Europie może już tylko dorównywać Dania i cięciom podatków w Berlinie.
Cytowany już niemiecki dyplomata w nieformalnej rozmowie mówił mi: – Z Polakami łączy nas proste przekonanie: możesz żyć tylko na takim poziomie, na jaki zapracowałeś.
Tymczasem, jak zauważa Lellouche, Francuzi nie są w stanie wyzwolić się z nałogu życia ponad stan, na kredyt. Aby złagodzić skutki kryzysu tylko za kadencji Sarkozy’ego, dług publiczny urósł o 1/3, czyli 600 miliardów euro. I rośnie dalej.
W tej sytuacji obiektywne interesy Francji są coraz bliższe tym, które mają Hiszpania, Włochy i inne kraje południa Europy: wymusić solidarność finansową niemieckiego podatnika, jednocześnie nie zgadzając się na kontrolę przez Brukselę (i pośrednio przez Berlin) francuskiej polityki budżetowej, co wymusiłoby zdecydowane reformy strukturalne. Niemcy odwrotnie: naciskają na utworzenie unii fiskalnej, odkładając dyskusje o euro obligacjach czy dużym budżecie Unii na wieczne później. W tym sporze Polska, która jest uważana za jeden z bardziej stabilnych finansowo krajów dzisiejszej Wspólnoty, zdecydowanie popiera Berlin.
ikona lupy />
Jędrzej Bielecki / Forsal.pl