Na razie gospodarka amerykańska uniknęła upadku z klifu fiskalnego.
Jednocześnie bez większego zainteresowania mediów 29 grudnia prezydent podpisał nowelizację ustawy o finansach publicznych. Przypomnijmy, że ustawa z 2009 r. wymaga podjęcia drastycznych oszczędności, gdy dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB. W Polsce dług publiczny wynosi około 57 proc. PKB, jeżeli policzy się go zgodnie z metodologią zaakceptowaną w Unii Europejskiej, ale minister Sami Wiecie Który kreatywnie zaproponował, żeby do długu publicznego nie wliczać zobowiązań Krajowego Funduszu Drogowego ani innych programów generujących zobowiązania, prowadzonych przez Bank Gospodarstwa Krajowego. Według szacunków Fundacji FOR zadłużenie samego KFD przekraczało 41 mld zł w połowie 2012 r. W obecnej nowelizacji tenże minister zaproponował, żeby od kwoty długu odliczać dodatkowo wolne środki budżetu państwa, czyli żeby dług publiczny podawać w formule netto. Jeżeli lokaty budżetu na koniec roku wynosiły np. około 20 mld zł, to w sumie dług publiczny liczony metodą Sami Wiecie Kogo jest zaniżony o ponad 70 mld zł, czyli o 4 pkt proc. PKB. Według metodologii unijnej mamy 57 proc. PKB, według metodologii zatwierdzonej 29 grudnia mamy 53 proc. Przypomnijmy, że ta nowelizacja została dokonana wbrew opinii wielu ekonomistów, który przestrzegają przed nasilającym się kreatywnym budżetowaniem, oraz wbrew opinii Rządowego Centrum Legislacji, która stwierdzała, że proponowane zmiany opóźniają podjęcie działań naprawczych i znacznie zwiększają ryzyko złamania konstytucji, czyli przekroczenia przez dług publiczny relacji 60 proc. PKB w niej zapisanej. Ale jak widać, opinie ekonomistów i RCL zostały zignorowane.
Przypomnijmy wybrane działania, do których są zobowiązane rząd i samorządy, gdy dług publiczny przekroczy 55 proc. PKB. Projekt ustawy budżetowej na kolejny rok musi zakładać brak deficytu. Zamraża się wynagrodzenia w budżetówce. Renty i emerytury rewaloryzuje się tylko o inflację. Budżety samorządów mają być bez deficytu. Ponadto podatek VAT rośnie w dwóch krokach do 25 proc.
To oznacza, że w ciągu roku trzeba będzie z budżecie obciąć wydatki lub podnieść podatki na kwotę przekraczającą 40, a może nawet 50 mld zł. Że płace realne w budżetówce będą spadać przez wiele lat. Wiele miast, które mają znaczące deficyty, będzie musiało albo drastycznie podnieść różne opłaty, albo obciąć wydatki. Radni Warszawy uchwalili budżet w oparciu o księżycowe założenia, czyli wzrost gospodarczy 2,9 proc., wzrost realnego wynagrodzenia o 2,8 proc. i wzrost zatrudnienia o 0,6 proc. Nawet przy takich założeniach planowany w 2013 r. deficyt miasta wynosi ponad 1,2 mld zł, w rzeczywistości będzie znacznie większy, bo zamiast wzrostu gospodarczego będzie recesja lub stagnacja. Gdyby dług publiczny przekroczył 55 proc. PKB, Warszawa musiałaby obciąć wydatki i podnieść opłaty i podatki na kwotę około półtora, może nawet 2 mld zł. Gdzie byłyby cięcia? Na pewno w budżetach na edukację i transport, które wynoszą ponad 2 mld zł każdy, i w pokaźnym budżecie na płace dla urzędników. Wyobraźmy sobie, że zamyka się połowę przedszkoli i szkół, że cena biletu jednorazowego rośnie do 10 zł i trzeba zwolnić jedną trzecią urzędników. Tak wyglądałby klif fiskalny w Warszawie, w innych deficytowych miastach też.
Reklama
W skali kraju trudno sobie wyobrazić cięcia i podwyżki podatków, które będą potrzebne do wypełnienia ustawowych działań ostrożnościowych. Podwyżka VAT to ponad 10 mld zł dodatkowych dochodów, ale to jednocześnie pieniądze wyjęte ludziom z portfeli. Prawdopodobnie trzeba będzie podnieść PIT, CIT i akcyzę. Zgodnie z popularnym ostatnio trendem w wielu krajach można zgadywać, że zostanie również wprowadzona stawka PIT dla najbogatszych, może nawet 60 proc., i być może nowy podatek od nieruchomości. A to dlatego, że politycy wolą wprowadzać nowe podatki, niż ograniczać wydatki.
Tego wszystkiego na razie uniknęliśmy dzięki kreatywnemu budżetowaniu. Ale z powodu recesji lub stagnacji dług publiczny, nawet liczony metodą ministra Sami Wiecie Którego, przekroczy 55 proc. PKB w 2013 r., a oficjalnie dowiemy się o tym w maju 2014 r. I co będzie wtedy?
Dzięki kreatywnemu księgowaniu ministra znowu unikniemy przekroczenia 55 proc. długu publicznego. Tylko do kiedy?