Solar City to jedna z największych firm na rynku energii odnawialnej w USA.
Lyndon Rive jest dobrze przygotowany do prowadzenia biznesu: uprawia podwodny hokej. W tym sporcie trzeba mieć mocne łokcie, jasny umysł, zmysł błyskawicznej obserwacji i umiejętność wykorzystywania okazji (także płuca wieloryba), by cokolwiek osiągnąć. Podobnymi cechami trzeba się wykazać, gdy prowadzi się firmę. Nic dziwnego, że Rive – założyciel przedsiębiorstwa SolarCity – odniósł sukces. Jednak dziś, podobnie jak w ulubionym sporcie, czeka go decydujące starcie. Biznesowe być albo nie być.w
Rive nie był pierwszy, który chciał zarobić na modzie na ekologię. Ale jemu, jako jednemu z nielicznych, naprawdę się to udało. – Oczywiście możecie mi nie uwierzyć, ale gdy byłem dzieckiem, marzyłem o jednym: by zostać przedsiębiorcą, który kieruje prosperującą firmą. Reszta mojego życia to zrealizowanie tego planu – opowiada 35-latek.
Konsekwentne się do tego zabrał. Pierwszą firmę założył już w wieku 17 lat w rodzinnej Pretorii w Republice Południowej Afryki. Nie było to nic wielkiego, więc nie chce nawet o tym teraz opowiadać. Potem jego rodzina wyemigrowała do USA, a on doskonale się tu odnalazł. Kipiał pomysłami na siebie i nie chciał tracić czasu na czekanie z ich realizacją. A tym bardziej na dalszą naukę. Po ukończeniu liceum wraz z dwoma braćmi założył firmę oferującą usługi informatyczne niewielkim przedsiębiorcom. – To były prawdziwie szalone czasy. Pamiętam, że do pierwszych klientów dojeżdżaliśmy na deskorolkach, a im to nie przeszkadzało – mówi. Firma rosła z roku na rok, może nie jak na drożdżach, ale na tyle dobrze, że szybko zaczęła przynosić profity. W końcu w 2007 roku Rive sprzedał ją Dellowi (suma wciąż jest owiana tajemnicą handlową).
Reklama
Zarobione pieniądze zainwestował w rozruch na pełną skalę SolarCity, założonej ledwie rok wcześniej firmy zajmującej się energią słoneczną i ogniwami fotowoltaicznymi. Takich przedsiębiorstw było wiele, ale Rive zaproponował coś, o czym konkurencja nie pomyślała: kompleksową obsługę. Jego ludzie przyjeżdżają do klienta, by dobrać optymalną powierzchnię paneli do potrzeb, montują je, a potem opiekują się nimi i całą instalacją. A to wszystko okraszone sporymi rabatami. Banalne, ale przed nim mało kto zaoferował podobną jakość usług. Takie podejście do biznesu sprawiło, że założone w 2006 roku SolarCity błyskawicznie stało się jednym z największych graczy w USA na rynku energii odnawialnej.
W rozwoju firmy nie przeszkodziły mu nawet słynne wpadki Ala Gore’a, byłego wiceprezydenta USA, który po odejściu z Białego Domu wraz z Billem Clintonem nieoczekiwanie stał się ekologicznym wojownikiem. Owszem, potrafił nawet zrobić wokół siebie spory rozgłos, dzięki czemu w 2007 roku dostał pokojowego Nobla za film „Niewygodna prawda”, w którym wzywał do konieczności walki z globalnym ociepleniem. Ale to wszystko.
Jednak już po chwili dociekliwi dziennikarze ujawnili, że w swoich licznych zielonych manifestach oraz wystąpieniach promował firmy, w których miał udziały, i przedsiębiorstwa swoich przyjaciół czy sponsorów. Równie szybko na światło dzienne wyszła też inna niewygodna dla Gore’a prawda: choć nawoływał do ograniczenia emisji dwutlenku węgla, sam się tym nie przejmował. Udało się dotrzeć do rachunków, z których wynikało, że w swoim domu z 8 sypialniami w Tennessee zużywa rocznie 221 tys. kilowatów energii elektrycznej – 20 razy więcej, niż wynosi średnia krajowa dla gospodarstwa domowego w USA. I nie był to prąd pozyskiwany ze źródeł odnawialnych. Jego hipokryzja sprawiła, że działania na rzecz promowania energii ze źródeł odnawialnych zostały w USA na długie lata poważnie ośmieszone.
I gdy w końcu zaczęły się podnosić z desek, bo ludzie zapomnieli o wpadkach Gore’a, zostały ponownie na nie rzucone. Jednak po tym ciosie mogą nie wstać, bo rywal jest znacznie potężniejszy. To gaz łupkowy. W Stanach Zjednoczonych w najlepsze trwa już łupkowa rewolucja: w całym kraju działa ponad 600 tys. odwiertów (każdego dnia przybywa ich 35), które wydobyły w ubiegłym roku ponad 2 bln m sześc. gazu (wzrost aż o 600 proc. od 2006 roku). Eksperci szacują, że już za dwie dekady gaz łupkowy będzie stanowił aż połowę gazu ziemnego wydobywanego przez USA, a jego złoża pozostaną niewyczerpane przez co najmniej sto lat. Efekt łupkowej rewolucji stał się już widoczny: to spadające ceny energii. Po co więc w takiej sytuacji inwestować w drogie ogniwa fotowoltaiczne?
Odpowiedź na to pytanie została już udzielona. Gdy firma przygotowywała się do wejścia na giełdę, szacowano, że jej akcje będą sprzedawane nawet po 15 dol. za sztukę. W końcu zadebiutowały po 8 dol., by potem wznieść się do ok. 11 dol. za udział. I tak na razie trwają.
– Nie jest to oczywiście sytuacja moich marzeń. Muszę coś wymyślić – ripostuje Lyndon Rive. Pierwszy z pomocą pospieszył kuzyn Elon Musk. To jeden z najsłynniejszych w Stanach Zjednoczonych biznesmenów młodego pokolenia. Ogromnych pieniędzy dorobił się na PayPalu, systemie bezpiecznych internetowych płatności, a dziś inwestuje m.in. w samochody na prąd. Należy do niego marka Tesla produkująca sportowe wozy, które nie muszą się wstydzić swoich osiągów.
Zainteresowanie nimi jest na razie mizerne, bo nie istnieje sieć stacji paliw dla nich. Pomysł jest prosty: SolarCity będzie projektowało i budowało ogniwa fotowoltaiczne nie tylko dla budynków, lecz także punkty ładowania baterii dla samochodów napędzanych elektrycznie. Symbioza ma przynieść korzyści obu stronom. Poza tym Rive’owi udało mu się utrzymać dużych, instytucjonalnych klientów, jak Google, Wal-Mart, Intel czy rządowy Departament Obrony. Dla nich ważne jest zróżnicowanie dostaw energii: łupki, choć tak obiecujące, nie mogą pozostać jednym jej źródłem.
– Z pewnością to nie wystarczy, więc muszę przysiąść fałdów, by SolarCity przetrwało – zapowiada Rive. A znany jest ze swojej pracowitości. – Pracuje po 70 godzin w tygodniu, najpierw w biurze, potem w domu. Staram się powstrzymywać, bo obiecałem rodzinie, że zacznę z nią spędzać więcej czasu – mówił w jednym z wywiadów. Jego mocną stroną jest także biznesowe credo, któremu od lat pozostaje wierny. – Nie są to słowa odkrywcze, ale prawdziwe: nigdy się nie poddawaj – podkreśla.