Po raz pierwszy od dekady w USA sprzedano więcej tradycyjnych nart niż desek snowboardowych.
Muzyka grunge oraz snowboard to dwa najważniejsze symbole kultury młodzieżowej lat 90. Jeśli grunge wypalił się już ponad dobrą dekadę temu, to popularność snowboardu wydawała się niczym niezagrożona. A jednak. Wiele wskazuje na to, że moda na szerokie, skrzące się kolorami deski właśnie dobiega końca. Wracają klasyczne narty.
Na początku lat 90. snowboardzista był na stoku widokiem niezwykłym: młody straceniec samotnie pędził z przyczepioną do nóg jedną szeroką deską w dół zbocza, wykonując karkołomne akrobacje i nie zważając na narciarzy. Był też widokiem rzadkim: z wyliczeń gazety „Denver Post” wynika, że 7,7 proc. zjeżdżających w 1991 r. było snowboardzistami.
Wolność, talent, ryzyko – to wszystko symbolizowała szeroka deska. Od połowy lat 80., kiedy to pierwsze snowboardy trafiły do sklepów, młode pokolenie z niechęcią patrzyło na klasyczne narty. Ale od tamtej pory wiele się zmieniło. W ślad za młodymi na snowboardy przesiedli się stateczni panowie i panie w wieku, oględnie mówiąc, średnim. To oni teraz występują w reklamach. Więc gdzie tu miejsce na bunt i kąsanie systemu? Snowboard przestał być cool. A producenci z branży sportów zimowych nie bardzo wiedzą, co z tym fantem zrobić.
Reklama

Klient, który wyrósł z deski

Największym problemem tego sportu jest... demografia. Generacja lat 90. dobiega lub przekracza trzydziestkę: jeśli dekadę temu 23 proc. ankietowanych snowboardzistów przyznawało, że jest w stałym związku i/lub ma dzieci, to dziś odsetek ten wynosi 38 proc. Co z tego wynika? – Zacząłem uprawiać ten sport w latach 80. – mówi jeden z publicystów tygodnika „Time” Brad Tuttle. – Od kilku lat jeżdżę jednak na nartach, częściowo dlatego że łatwiej mi balansować, kiedy uczę jeździć moje dzieci. Ponoszę więc część winy za sytuację – przyznaje półżartem półserio niegdysiejszy entuzjasta snowboardingu. Na narty przesiadł się również Ryan Parker, właściciel specjalistycznego sklepu Shoreline of Tahoe sprzedającego wyposażenie do uprawiania snowboardu. – Narty lepiej uczą równowagi i pozwalają jeździć po większej powierzchni stoku – podkreśla.
Starzy klienci wyrastają ze snowboardu, a o nowych nikt nie zabiega. Doskonałe wyniki sprzedażowe i, wydawałoby się, niesłabnące zainteresowanie klientów sprawiały, że branża osiadła na laurach. Nie dość, że zaniedbała kobiety – ok. 70 proc. miłośników szerokiej deski to mężczyźni – to jeszcze zlekceważyła dzieciaki. W ostatnim zimowym sezonie w USA, w grupie użytkowników w wieku od 6 do 17 lat po raz pierwszy od lat 90. częściej były wybierane narty. Statystyki są bezlitosne. Wspomniany „Denver Post” szacuje, że szczyt popularności snowboard osiągnął w sezonie 2009–2010, kiedy co trzecia osoba na stokach w Ameryce szusowała na pojedynczej desce. Dwa ostatnie sezony były o kilka procent słabsze. Ale eksperci z branży są zdania, że prawdziwy szczyt zainteresowania tym sportem przypadł jeszcze wcześniej – ok. 2004 r. Od tamtej pory zainteresowanie snowboardem skurczyło się już o ponad 20 proc. – za to narciarzy przybyło, i to o dobre kilkanaście procent. Identyczna sytuacja panuje w sąsiedniej Kanadzie. Tamtejsze Canadian Ski Council wyliczyło, że w latach 2005–2009 po stokach zjeżdżało 1,5 mln snowboardzistów. W 2010 r. było ich już 1,3 mln. Dane dotyczące ubiegłorocznego sezonu narciarskiego – na które ze wstrzymanym oddechem czeka cała branża – mają być jeszcze gorsze.

Narciarze robią to samo, co my

Kiedyś młodych ciągnęło do snowboardu, bo był nowy oraz zbuntowany. Za to teraz odradza się narciarstwo w stylu freestyle – kwituje Ryan Parker. To kolejny duży problem branży. Producenci nart przeszli do ofensywy: technologie stosowane wcześniej przy wytwarzaniu sprzętu snowboardowego są wykorzystane w klasycznych nartach. W efekcie nowe deski pozwalają na wykonywanie akrobacji nieustępujących w niczym snowboardom. – Mocno kusi również nowe wzornictwo – twierdzi Scott Birke ze „Snowboard Canada Magazine”. – Narty stały się tak rebelianckie, jak kiedyś był snowboard. Zjazdy znowu sprawiają ludziom radość – dodaje.
– Narciarze robią to samo, co my. A nowe deski to takie minisnowboardy – narzeka też Dan Genge, dyrektor w Canadian Association of Snowboard. Jego organizacja jeszcze w 2005 r. kształciła średnio 10 tys. instruktorów tej dyscypliny sportu. Dziś liczba absolwentów kursów spadła do 7,5 tys. – Po prostu na stokach nie ma tylu chętnych – lapidarnie tłumaczy sytuację Genge.
W fatalnej sytuacji znalazły się zimowe kurorty, które wyspecjalizowały się w obsłudze pasjonatów snowboardu. – Nie widzimy już takiego entuzjazmu wśród nich, co kiedyś, gdy pojawiali się na stokach codziennie i spędzali na nich długie godziny. Ten sport się starzeje – podsumowuje bezradnie burmistrz Mountain High w południowej Kalifornii Karl Kapuscinski. Jeszcze dekadę temu do jego miasteczka przyjeżdżało w sezonie 80 tys. ludzi, w 2011 r. odwiedzających było już tylko 42 tys.
Wtóruje mu burmistrz położonego niedaleko New Jersey kurortu Mountain Creek Ski Resort Bill Benneyan. – Mamy już ok. 60 proc. snowboardzistów i aż 40 proc. narciarzy w każdym wieku. Widzimy tu dzieciaki, które wchodzą w sporty zimowe na nartach, a jeszcze pięć lat temu robiłyby to na snowboardzie – mówi.

Myśleliśmy, że to się utrzyma

Cała branża akcesoriów do uprawiania sportów zimowych w Ameryce jest szacowana na 3,5 mld dol. Przez ostatnie dwie dekady snowboard ratował biznes. Tyle że teraz menedżerowie z branży obudzili się z przysłowiową ręką w nocniku. – To były czasy niezwykłego wzrostu i myśleliśmy, że on się utrzyma. Ale wygląda na to, że zainteresowanie snowboardem się wyczerpało – przyznaje Stuart Maas, szef sprzedaży w firmie Powder House.
Według obliczeń organizacji SnowSports Industries America, sprzedaż desek snowboardowych spadła w ciągu ostatnich czterech lat aż o 21 proc. W tym samym czasie sprzedaż nart wzrosła o niewielkie – ale zawsze – 3 proc. Wyliczenia innej organizacji National Snow Industries Association są jeszcze bardziej pesymistyczne: w latach 2007–2012 całkowita sprzedaż sprzętu dla narciarzy spadła o 5 proc. Ale w przypadku wyposażenia dla snowboardzistów trend był szczególnie widoczny – sprzedaż mogła spaść nawet o 30 proc. Przedstawiciele tej organizacji pocieszają się tylko faktem, że badanie nie objęło wszystkich sprzedawców z branży, więc być może spadek jest w rzeczywistości nieco mniejszy.
Niektórzy w branży zwalają winę na pogodę: kilka ostatnich zim było łagodniejszych niż średnia z lat 90. i kolejnej dekady. Inni próbują nowych sztuczek mających przyciągnąć klientów, np. brytyjska firma Rekless Snowsports wyprodukowała patriotyczne deski w barwach Union Jack czy szkockiego krzyża św. Andrzeja. Kolejni próbują ciąć koszty albo eksperymentować z nowymi rynkami i globalną produkcją, jak SWS Snowboard Production, która uruchamia fabrykę w niezbyt znanym ze sportów zimowych Dubaju.
Nie wszyscy popadają w pesymizm. – Definitywnie branża odnotowała spadek sprzedaży – przyznaje John Roe, dyrektor marketingu firmy Sporting Life Inc. – Ale za każdym razem, kiedy narciarstwo wprowadza na rynek coś, co jest cool, snowboard przychodzi z czymś lepszym. Nie sądzę, żebyśmy na dłuższą metę mogli postawić krzyżyk na snowboardzie – zapewnia.
– Wygasanie zainteresowania snowboardem to rzeczywistość – kontruje Nate Fristoe z firmy RCC Associates, która badała rynek dla „National Ski Areas Association Journal”. – Liczby wskazują, że branża zbliża się do snowboardowego punktu krytycznego. To wielkie wyzwanie dla sportów zimowych – dodaje. Ale i on wydaje się być bezradny w obliczu nadciągającego śnieżnego armagedonu. – Żeby utrzymać sprzedaż, trzeba przyciągnąć młodych i kobiety – mówi.
Ale jak to zrobić? Bo czy ktoś chciałby jeszcze dzisiaj słuchać grunge’u?