Rok i dwanaście dni minęło od momentu, gdy resort finansów ogłosił przetarg na wielki, drogi i w zamierzeniach oczywiście rewolucyjny system e-Podatki, do podpisania umowy z firmą, która ma ten system wykonać. Tyle czasu było potrzebne, by przebrnąć przez dziesiątki skarg na treść zamówienia złożone w Krajowej Izbie Odwoławczej przez firmy zainteresowane kontraktem, kilka razy zmieniono ogłoszenie i kilka razy przesunięto termin jego rozstrzygnięcia. W dodatku firmy startujące w przetargu mniej lub bardziej skutecznie robiły czarny PR konkurencji. Wreszcie przetarg rozstrzygnięto, by znowu czekać na wyroki w sprawie kolejnych kilku skarg do KIO od oferentów, którzy przegrali konkurs, oraz na wyniki kontroli przeprowadzanej przez Urząd Zamówień Publicznych.
Jednak co z tego, że Ministerstwo Finansów wreszcie podpisało umowę z jedną z większych firm na rynku. Wprawdzie firmie podskoczył kurs akcji na giełdzie, ale nie ma co jeszcze ogłaszać sukcesu. Już się plotkuje, że jej największy konkurent w tym przetargu się nie poddaje i wyniki przetargu chce zaskarżyć do wyższej instancji. A deadline na wykonanie e-Podatków jest coraz bliższy. Pierwotne plany zakładały, że system będzie gotowy w 2014 r., ale już na początku ubiegłego roku termin przesunięto na marzec 2015 r. I właściwie trzeba by go znowu przesunąć, ale nie bardzo jest na kiedy, bo wart 230 mln zł kontrakt w większości finansowany jest z dotacji unijnych, a te trzeba ostatecznie rozliczyć do końca roku 2015. Zresztą pewnie gdyby nie ten wymóg, to organizowanie, rozstrzyganie, a potem budowanie tego systemu mogłoby trwać w nieskończoność. Czarnowidztwo? Raczej wnioski z tego, jak się tworzy i tworzyło inne informatyczne platformy dla administracji w naszym kraju. Zamawianie i wykonywanie kolejnych rewolucyjnych systemów i rejestrów, które mają pchnąć naszą administrację na tory świata 2.0, wygląda jak w słynnym powiedzeniu o króliczku, którego nie tyle chce się złapać, ile gonić. Bo jak inaczej ocenić budowanie ePUAP (to platforma, dzięki której każdy obywatel miał mieć dostęp do usług administracyjnych, by załatwiać je zdalnie), które zaczęło się w 2008 r., trwa do dziś i nadal nie widać światła w tej króliczej norze. Po 600 dniach od uruchomienia na ePUAP specjalnej opcji kont dla wszystkich obywateli założyło je ledwie 100 tys. osób. Jeśli to tempo się utrzyma, wszyscy Polacy zaczną korzystać z tego systemu za jakieś 500 lat. Jak inaczej spojrzeć na rejestr PESEL2, na którego stworzenie pierwsze przetargi też zaczęły się w 2008 r. i który, jak ostatnio donosiliśmy w DGP, po czterech latach budowania jest tak niedoskonały i pełen dziur, że trzeba na jego utrzymanie i udoskonalanie wydawać blisko 70 mln zł rocznie.
Ale czy rzeczywiście komuś zależy na tym, by te systemy wreszcie zadziałały? Przecież ich ukończenie oznaczałoby koniec ładowania w nie ogromnych pieniędzy. Dopóki nie są idealne, dopóty kolejne przetargi i kolejne poprawki wciąż są finansowane z publicznych środków. Praca urzędników zajmujących się nimi jest więc wciąż potrzebna, a i firmy, które je wykonują, wcale nie cierpią na tej rozwlekłości. Jeśli nie w jednym, to w innym przetargu na udoskonalanie systemów uda im się wygrać i zdobyć kolejne kilka milionów.
Tylko w ostatnich tygodniach ogłoszono 5 przetargów na udoskonalenie ePUAP – łącznie będą warte co najmniej 2,5 mln zł. Co najmniej, bo wymogi, które się w tych zamówieniach pojawiły, dają do zrozumienia, że ceny jednak będą wyższe. Bo skoro Profil Zaufany ma „w trybie ciągłym obsługiwać 2000 podpisów na sekundę i być dostosowany do przekazywania dokumentów o wielkości 10 MB”, to trzeba do niego sieci o przepustowości około 224 GB na sekundę. Efekt tego zapisu: do KIO już trafiły skargi od firm, a więc przetarg trochę sobie potrwa. I tak się kręci biznes na e-administracji.
Reklama
ikona lupy />
Sylwia Czubkowska / DGP / Marek Matusiak