Ostatnio przyjacielowi rodziła się córka. Mówi, że szpital czysty, położna do dyspozycji bez wcześniejszego umawiania, żadnego stresu, że odeślą z powodu braku miejsc.
Sale jednoosobowe. Niektóre nawet z fototapetą. Jest sala londyńska z Big Benem, paryska z Wieżą Eiffla. Do wyboru. Ale potem swoją historią dzieli się inny kolega. Przywiózł żonę na cesarskie cięcie i czekał na korytarzu na narodziny potomka. A wokół rejwach. Na łóżkach kobiety w bólach. Personelu mało, więc nikt się nimi nie zajmuje. Koszmar. Warto zauważyć, że i jeden, i drugi szpital był publiczny. Który więc z obrazów polskiej służby zdrowia jest prawdziwy? Do jakiego szpitala trafimy, gdy i nam przytrafi się choroba? Mnie przynajmniej (mimo braku skłonności do hipochondrii) takie pytania zajmują bardzo.
Ochrona zdrowia to chyba najtrudniejsza ze spraw publicznych. Nie znam żadnego (demokratycznego) kraju, który byłby ze swojego modelu w pełni zadowolony. Nawet tacy krezusi jak Niemcy psioczą, że za mało w niej pieniędzy, że za długie kolejki i zbyt wiele biurokratycznych absurdów. A jednak o opiece zdrowotnej trzeba rozmawiać. Zwłaszcza w kraju takim jak Polska, gdzie z powodu niskiej zamożności większość społeczeństwa zdana jest na publiczną służbę zdrowia. I nie może uciec w lecznictwo prywatne. Zresztą nawet gdyby uciekli, to i tak bardzo możliwe, że wpadłszy w prawdziwe tarapaty, musieliby do państwowego lekarza czym prędzej wrócić. Bo prywatna (a więc nastawiona na zysk) opieka medyczna nie lubi leczenia długiego i skomplikowanego. Raczej szybko i następny proszę.
Na tym tle „Zdrowie” wydane w serii „Przewodników Krytyki Politycznej” jest pozycją bardzo cenną. Przede wszystkim dlatego, że wyciąga polską dyskusję o zdrowiu publicznym z torów, po których toczy się od lat dwudziestu, czyli według schematu: dać na szpitale tyle czy tyle miliardów? Tymczasem polityka zdrowotna to coś dużo szerszego. To opieka szkolna, przedszkolna, edukacja, polityka podatkowa, mieszkalnictwo, zatrudnienie, podejście do nierówności społecznych. Świetnie pokazuje to w dwóch tekstach otwierających „Zdrowie” Rafał Halik z Instytutu Zdrowia Publicznego. W „Co sprawia, że żyjemy dłużej” zastanawia się na przykład, jak leczyć Polaka, który według statystyk będzie żył najkrócej z nas wszystkich. To znaczy samotnego otyłego palącego mężczyznę mieszkającego w małym popegeerowskim miasteczku, który w celu pokonania rozterek egzystencjalnych bynajmniej nie wylewa za kołnierz. I wychodzi Halikowi, że nawet gdybyśmy w jego wiosce jakimś cudem wybudowali nowoczesną i darmową przychodnię, z której mógłby bez ograniczeń korzystać, to i tak niewiele można by dla niego zrobić. Najlepiej pomogłoby mu co innego: gdyby znalazł godziwie płatną pracę, która zmusiłaby go do ograniczenia picia, i partnerkę, która kazałaby mu się trochę poruszać i rzucić palenie.
Reklama
Inna korzyść ze „Zdrowia” to zupełnie inny język i zestaw argumentów niż ten, który poznaliśmy dotychczas. Dotąd słyszeliśmy „więcej rynku, więcej prywatyzacji usług medycznych”, bo to uleczy problemy służby zdrowia, wstrzykując w nią więcej pieniędzy. W publikacji Wydawnictwa Krytyki Politycznej są pokazane również realne koszty takich rozwiązań – sprowadzenie szpitali do roli przedsiębiorstw sprzedających usługi medyczne, co wpływa negatywnie na ich jakość. Najlepiej w „Zdrowiu”, choć nie z polskiej perspektywy, pisze o tym amerykański bioetyk z Uniwersytetu Minnesoty Carl Elliot.
„Zdrowie”, jak to zbiór tekstów różnych autorów, nie zawsze trzyma najwyższy poziom. Ale skłania do dyskusji o ochronie zdrowia. Aby nie było tak, że rozmawiają o niej wyłącznie przedstawiciele grup interesów: z jednej strony lekarze, z drugiej firmy farmaceutyczne, z trzeciej politycy. Bo zdrowie to sprawa publiczna. To znaczy dotycząca każdego z nas.
ikona lupy />
„Zdrowie. Przewodnik Krytyki Politycznej”, Wydawnictwo Krytyki Politycznej, Warszawa 2012 / Dziennik Gazeta Prawna