Zanim wyjechałem do Genewy, wicenaczelny wezwał mnie i jasno określił wymagania dotyczące materiału: „Tylko żeby nie było o kolejnych nowych kolorach, sprzęgiełkach i ekologii”. „Nie ma sprawy, ugryziemy temat oryginalnie” – odparłem. W ten sposób znalazłem się w poważnych tarapatach – mam do dyspozycji całą kolumnę i od 30 godzin panicznie szukam autora, który chciałby umieścić tu swój tekst zamiast mnie. Ale wszyscy odmawiają, twierdząc, że wolą poczytać o nowych samochodach. No dobrze...
Audi pokazało model Q5, który ma ponad cztery lata, ale z okazji Genewy 2013 pomalowano go na czerwono, a do nazwy dorzucono literę S. Nie pamiętam tylko, czy teraz jest to SQ5, czy może Q5S. Znacznie więcej pamiętam z Volvo. To bowiem zmieniło reflektory we wszystkich modelach. Serio! Teraz są one o 3 mm węższe i 2 mm wyższe, co zauważycie wyłącznie pod warunkiem, że pracujecie w firmie, która je produkuje.
Więcej nowości? Nie ma sprawy! Volkswagen odciął dach modelowi Beetle, a Skoda pochwaliła się nową-starą Octavią, którą w polskich salonach możecie zamawiać już od paru miesięcy. Co u Porsche? Wydaje mi się, że coś zrobiono z Caymanem. Nie jestem w 100 proc. pewien, ale chyba ma inną dźwigienkę kierunkowskazów niż model z zeszłego roku. Najczęściej jednak eksperymentowano z kolorami i zdobieniami – był m.in. Range Rover w różowym metaliku oraz Mercedes G z lusterkami, felgami oraz listwami ze złota.
Oczywiście pojawiły się również piękne, mocarne, podnoszące ciśnienie, cholernie drogie superauta, jak LaFerrari, Lamborghini Veneno czy McLaren P1. Problem w tym, że aby je obejrzeć z bliska, jako dziennikarz musiałem stać w kolejce, która ciągnęła się od lotniskowej poczekalni. A wam podczas normalnych dni targowych w ogóle nie będzie można do nich podejść – wszystkie te auta będziecie oglądali z odległości kilku metrów, a gdy wyciągnięcie rękę, aby choć dotknąć wściekle czerwonego lakieru LaFerrari, ochroniarz wam ją utnie.
Reklama
Jeżdżę na genewski salon od prawie 10 lat i jeszcze nigdy nie widziałem na nim tak beznadziejnie małej liczby premier z prawdziwego zdarzenia. Wyobraźcie sobie, że z całej imprezy przywiozłem około 20 zdjęć. Mniej więcej tyle jest w Genewie samochodów, przy których naprawdę warto się zatrzymać i im się przyjrzeć, bo są nowe, ładne, ciekawe i może kiedyś będą naprawdę wasze. I to wszystko na 11 ha powierzchni wystawowej. Cała reszta jest niewarta większej uwagi z trzech różnych względów: 1) już stoją w waszych garażach albo przynajmniej w salonach za rogiem, gdzie możecie dokładnie je obejrzeć, a być może nawet przejechać się nimi zupełnie za darmo; 2) nigdy nie wyjadą na ulice, bo są konceptami i oderwały się od ziemskiej rzeczywistości bardziej niż Bob Marley; 3) jeżeli nie macie na ręku zegarka za 100 tys. euro, możecie jedynie popatrzeć na nie z odległości, a to tak, jakby dawano wam polizać lizaka przez kuloodporną szybę.
Dawniej, kiedy samochód był mało atrakcyjny, można było przynajmniej sfotografować go w taki sposób, aby cały zasłonięty był dekoltem lub nogami hostessy odzianej w sukienkę uszytą z mniejszej ilości materiału niż mankiet waszej koszuli. W tym roku już się tak nie dało – w ramach oszczędności i odpowiedzialności społecznej większość koncernów zamiast modelek zatrudniła bezrobotne kobiety po czterdziestce z Zagłębia Ruhry. Wierne tradycji pozostało w zasadzie wyłącznie Volvo, które do obsługi gości wydelegowało panie takiej urody, że z menu szwedzkiej firmy można było usunąć wszystkie darmowe alkohole. Tymczasem najwięcej piwa i wina wypito ponoć w BMW, co w świetle powyższych informacji nie wymaga komentarza. Po wizycie na stanowisku niemieckiej marki natchnęło mnie i wybrałem sześć aut, które w Genewie wywarły na mnie największe wrażenie. Największe nie zawsze jednak znaczy najlepsze.
/>
/>
/>
/>
/>
/>