Zacznijmy od ustalenia, kto wierzy w nieomylność wolnego rynku? Ja nie. Rynek się nie myli, bo rynek nie ma swojej opinii, która może być błędna. Czy wierzymy w prawo grawitacji? Możemy nie wierzyć! Dopóki nie spadnie nam na głowę cegła. A jak spadnie na kogoś, kto nie wierzył, bo nie uważał na lekcjach z fizyki, więc pewnie należy do biedniejszej części społeczeństwa, w odróżnieniu od tego, który wierzył, bo uważał, i teraz należy do bogatszej części społeczeństwa, to jak się uchyli, jest socjopatycznym egoistą? (...)
Kapitalizm to zły system. Nie zapewnia ludziom równości i nie zaspokaja ich potrzeb, jak miał to czynić komunizm. Tylko że lepszego systemu nie udało się nigdzie zaprowadzić tam, gdzie zasoby naturalne nie wystarczają i trzeba zająć się produkcją albo handlem.
Skąd popularność idei rynkowych wśród młodych ludzi? Bo to dla nich rynek jest szansą. Dzięki działaniu jego praw mają możliwość konkurowania z innymi. Bo jedyne prawdziwe zdanie w krytykowanym przeze mnie tekście jest takie, że przedsiębiorcy nienawidzą konkurencyjnych rynków jak plagi. Tak. Marzeniem każdego przedsiębiorcy jest zostać monopolistą! I dlatego zajmują się lobbingiem – żeby politycy im to ułatwili. „Wolny rynek to rynek w pełni konkurencyjny. To znaczy, że ilekroć próbujesz coś na tym rynku sprzedać, to samo robi twój konkurent. A to oznacza wojnę cenową. Czyli cena idzie w dół. A wraz z nią twój zysk”. No właśnie. Rynek nie jest dla kapitalistycznych krwiopijców, burżujów czy prywaciarzy. Rynek jest dla ludu. Bo za sprawą działania praw rynku burżuje muszą dostarczać ludowi to, czego lud potrzebuje, po jak najniższej cenie! (...)
Reklama
Podobno „kiedyś jeden z czołowych liberalnych publicystów przekonywał, że gdyby klasycy liberalizmu w stylu Adama Smitha czy Friedricha von Hayeka spojrzeli na to, co się dzieje w Polsce, złapaliby się za głowę. Tyle że nie z powodu zbyt małej ilości wolnego rynku w naszym kraju”. Pierwsze zdanie jest moje. Drugie już nie. Od czasów Keynesa przyjęła się praktyka przeinaczania czyichś sądów, żeby można je było łatwiej krytykować. Podobno „znając twórczość i biografie obu myślicieli, można przypuszczać, że Hayekowi niezbyt by się w Polsce podobało. W końcu autor >>Drogi do zniewolenia<<, który większą część życia przepracował na państwowych posadach, byłby zniesmaczony pogardą, jaką większość liberałów otacza pracowników sektora publicznego. A Adam Smith? Chyba padłby z powrotem trupem. Szkot był zdeklarowanym zwolennikiem wolnego rynku. Ale głosił, że nie zadziała on bez dążenia do równowagi i sprawiedliwości społecznej”.
Amerykańscy socjaliści nie mieli odwagi występować pod szyldem socjalizmu, więc, jak na socjalistów przystało, ukradli innym nazwę „liberalizm”, a liberałów nazwali „konserwatystami”. Dlatego Hayek najpoczytniejsze swoje dzieło – „Konstytucję wolności” – zakończył rozdziałem „Dlaczego nie jestem konserwatystą”. Zdaje się, że doczekaliśmy prawdziwej interpretacji Smitha i Hayeka. Takiej, która uzasadni Kartę nauczyciela i inne przywileje związkowe czy utrzymywanie nierentownych połączeń kolejowych. W „Drodze do poddaństwa” Hayek pisał, że każdy interwencjonizm, chociażby powzięty był początkowo w minimalnym zakresie, prowadzi siłą rzeczy do kolektywizmu. Nie ma bowiem drogi pośredniej pomiędzy systemem wolnej konkurencji a całkowitą kolektywizacją życia. Raz podjęte działania interwencjonistyczne stwarzają sytuację, w której po pewnym czasie zmuszeni jesteśmy regulować więcej zjawisk, niż początkowo zamierzaliśmy. Nie możemy wówczas ograniczyć tych działań tylko do wybranych sfer naszego życia, jak tego byśmy pragnęli, lecz musimy regulować je wszystkie. Prędzej lub później kończy się to całkowitym zniewoleniem każdego z nas. (...) Autorowi „znającemu twórczość i biografię” Hayeka polecam taki passus: „Chociaż to resentyment sfrustrowanego specjalisty przydaje najwięcej siły żądaniom wprowadzenia planowania życia społecznego, trudno o świat gorszy do zniesienia – i bardziej irracjonalny – niż ten, w którym najznakomitszym specjalistom wszystkich dziedzin dane byłoby w sposób niekontrolowany realizować swe idee”.
A Smith? Był etykiem. Przed „Bogactwem narodów” napisał „Teorię uczuć moralnych”. Główną kategorią, wokół której koncentrują się zawarte w niej rozważania, jest zaczerpnięte od Dawida Hume’a i Thomasa Hutchesona pojęcie sympatii. Dopiero w jej świetle staje się jasne przesłanie zawarte w „Bogactwie...”, gdy Smith pisze, że „każdy człowiek czyni stale wysiłki, by znaleźć najbardziej korzystne zastosowanie dla kapitału, jakim może rozporządzać. Ma oczywiście na widoku własną korzyść, a nie korzyść społeczeństwa. Ale poszukiwanie własnej korzyści wiedzie go w sposób naturalny, a nawet nieuchronny do tego, by wybrał takie zastosowanie, jakie jest najkorzystniejsze dla społeczeństwa”. Liberałowie to wiedzą. Dlatego żaden z nich nie odczuwa „pogardy wobec pracowników sektora publicznego” ani wobec żadnych innych ludzi. To socjaliści ciągle wyrażają pogardę do „prywaciarzy” i zwolenników wolnego rynku.