Funt sterling przeżywa ciężkie chwile na światowych rynkach walutowych. Na początku marca jego notowania względem dolara spadły poniżej psychologicznej granicy 1,50 dol., a względem euro kurs zbliża się do równie ważnej granicy 0,90 funta za euro. Niektórzy już spekulują czy względem euro brytyjska waluta przypadkiem nie osiągnie parytetu, a względem dolara poziomu 1,35.

Funt szterling należy obok jena japońskiego do walut, które od początku 2013 r. odnotowały największe straty. Już samo zestawienie z jenem wydaje się bardzo dziwne. Jeszcze do niedawna te dwie waluty więcej dzieliło niż łączyło (jeśli je kiedykolwiek cokolwiek łączyło). W drugiej połowie lat 90-tych, kiedy notowania funta były wyjątkowo stabilne względem dolara, okrzyknięto go europejskim odpowiednikiem dolara z koroną na głowie. Trzymając się dzisiaj podobnych porównań, można zaryzykować i nazwać funta europejskim jenem. A czy utrzyma koronę na głowie pozostaje dla wielu obserwatorów pytaniem otwartym.

Mimo ciężkich chwil jakie przeżywa brytyjska waluta na rynkach walutowych, trudno jednak mówić o jakimkolwiek kryzysie funta. Zarówno względem euro, jak i przede wszystkim względem dolara, daleko mu do rekordowo niskich notowań z grudnia 2008 r. (0,989 funta za euro) i lutego 1985 r. (1,0365 dol. za funta).

Ważniejsze jest też to, że spadający kurs funta ma być dzisiaj lekarstwem dla gospodarki brytyjskiej. W XX w. kurs funta był zazwyczaj przyczyną kłopotów brytyjskiej gospodarki, a spektakularne tego potwierdzenie stanowił działający na przełomie lat 60-tych i 70-tych mechanizm przyspieszeń i opóźnień (leads and lags) w rozliczeniach międzynarodowych. A i w latach 80-tych nie brakowało chwil, kiedy kurs funta krzyżował plany rządowi Margaret Thatcher.

Obecne osłabienie funta jest powodowane co najmniej trzema ważnymi przyczynami.

Najpierw ratować gospodarkę

Po pierwsze, powodem jest nie najlepszy stan gospodarki brytyjskiej. Niedługo miną trzy lata kiedy kanclerz skarbu, George Osborne, zaaplikował krajowi gorzką pigułkę w postaci bardzo silnej konsolidacji fiskalnej. Najprawdopodobniej w chwili dokonywania tej konsolidacji, Osborne wierzył nie tylko w skuteczność powtórki z 1981 r., kiedy rząd Margaret Thatcher odwołał się do podobnej polityki, ale miał prawo liczyć również na to, że pozytywne efekty przyniesie po paru latach.

Paradoksalnie konsolidacja fiskalna w wydaniu Osborne’a przyniosła wyniki, ale w krótkim okresie. Na początku 2010 r. panowała niepewność co do przyszłości brytyjskich obligacji. Szef i twórca funduszu hedingowego Pimco, Bill Gross, przyrównał je nawet w styczniu tamtego roku do beczki z nitrogliceryną. Dopiero cięcia fiskalne przekonały inwestorów, że brytyjskie obligacje są bezpiecznym papierem skarbowym. A kiedy determinacja Osborne’a co do dalszych cięć budżetowych zaczęła kontrastować z marazmem dominującym w większości krajów strefy euro, gilty urosły do rangi bezpiecznego schronienia. Wśród znaczących nabywców brytyjskich obligacji znalazł się sam bank centralny Szwajcarii (SNB). A popyt na brytyjskie papiery skarbowe zaczął generować aprecjację funta.

Wraz z upływem czasu zaczęła zmieniać się jednak ocena poczynań polityki Osborne’a. Konsolidacja fiskalna zamiast pomagać gospodarce brytyjskiej wydaje się raczej jej szkodzić. Ponadto byłoby rzeczą dziwną gdyby nabywcy aktywów denominowanych w funtach ograniczali swoją uwagę jedynie do polityki fiskalnej. Tymczasem ocena poczynań Banku Anglii jest bardzo złożona.

Cały artykuł czytaj na: Obserwatorfinansowy.pl