Już wkrótce, bo 23 maja, SPD będzie hucznie obchodzić w Niemczech 150. rocznicę założenia pierwszej w świecie partii socjaldemokratycznej. Jednak świętowanie narodzin państwa opiekuńczego powinno się rozpocząć kilka dni wcześniej. Bo zanim przywódca socjalistów Ferdinand Lassalle ogłosił powstanie Powszechnego Niemieckiego Związku Robotników, dał się skusić na serię potajemnych spotkań z nowym premierem Prus Otto von Bismarckiem. Rozmawiali bez świadków i protokołów. O czym, dokładnie nie wiadomo, bo obaj jedynie ogólnikowo relacjonowali przebieg tych cyklicznych schadzek i to tylko najbardziej zaufanym znajomym. Ale na pewno dyskutowali zawzięcie o tym, jak powinny wyglądać w przyszłości zjednoczone Niemcy. Wedle relacji Bismarcka na ostatnim spotkaniu, po sporze nie tylko o przyszłość kraju, lecz także rolę obu przywódców w jej kształtowaniu, premier Prus zapytał ironicznie: „Ach, uważa pan, że chodzi mi tylko o to, który z nas jest tym człowiekiem, z którym diabeł miałby większe kłopoty?”. Lassalle z uśmiechem wskazał na siebie. „Nous verrons” (zobaczymy) – odciął się po francusku Bismarck.

Obrońca robotników i czci niewieściej

O urodzonym we Wrocławiu (wówczas Breslau) synu żydowskiego kupca Ferdinandzie Lassalle mieszkańcy Niemiec po raz pierwszy usłyszeli wcale nie z powodu jego zaangażowania w działalność na rzecz poprawy losu robotników. Prawdziwą sensacją w 1846 r. stało się to, że historyk i filozof, uczeń Hegla, a jednocześnie współpracownik Karola Marksa zaangażował się w wyrwanie pani Sophie von Hatzfeldt-Trachenberg z rąk męża sadysty. Hrabia Edmund von Hatzfeld-Wildenburg słynął z gwałtowności charakteru i tego, że przez lata więził żonę w zamku Kalkum koło Düsseldorfu, znęcając się nad nią fizycznie i psychicznie. Jej los odmienił się dopiero, kiedy została przedstawiona dwudziestojednoletniemu Lassalle’owi. Na berlińskich i wrocławskich salonach krążyły potem plotki, że ten zakochał się w starszej o dwadzieścia lat hrabinie od pierwszego wejrzenia. W każdym razie bardzo szybko zapragnął uwolnić ją od złego męża i chociaż nie był prawnikiem, to sądy poznały, co znaczy upór Lassalle’a. Młodzieniec wytoczył hrabiemu von Hatzfeldt-Wildenburg aż 36 rozpraw przed sześcioma sądami, by po ośmiu latach uzyskać dla Sophie von Hatzfeldt nie tylko rozwód, lecz także odzyskać wszystkie należne jej dobra rodowe. O kolejnych rozprawach rozpisywały się gazety ze wszystkich państw Rzeszy, więc Lassalle, korzystając z okazji, propagował wyznawane przez siebie idee. Od francuskich socjalistów Louisa Blanca i Pierre-Josepha Proudhona zaczerpnął pomysł na to, żeby robotnicy zamiast pracować w fabrykach należących do wielkich przemysłowców, sami organizowali spółdzielnie produkcyjne i zostawali ich współwłaścicielami. Z kolei Karol Marks, z którym redagował „Nową Gazetę Reńską”, zaraził go wizją wielkich organizacji politycznych zakładanych przez robotników.
Reklama
Ale najwięcej Lassalle zawdzięczał hrabinie von Hatzfeldt-Trachenberg. Kobieta, odzyskawszy wolność i majątek, ufundowała wybawcy roczną rentę w wysokości 7 tys. talarów oraz została jego powierniczką, pomagając, ilekroć wpakował się w jakieś kłopoty. Do tego zaś w istocie młody socjalista miał talent. Choć kiedy w Niemczech dobiegła końca Wiosna Ludów, na kilka lat wycofał się z życia publicznego. Wrócił do niego w 1859 r., gdy w Italii toczyła się wojna o zjednoczenie kraju i za Włochami opowiedział się francuski cesarz Napoleon III. Francja rozgromiła armię austriacką, a klęska monarchii Habsburgów otworzyła drogę do powstania włoskiego państwa narodowego. Lassalle marzył, że Niemcy tak samo zjednoczą podzieloną na kraje Rzeszę w jedno państwo, a potem powstanie coś, co nazwał „królestwem socjalnym”. W płomiennym eseju pt. „Wojna włoska i rola Prus” przesłanym do króla w Berlinie i wpływowych polityków apelował: „Jeśli Napoleon zmienia układ na mapie Europy według kryteriów narodowościowych na Południu, wówczas my uczyńmy to samo na Północy. Jeśli Napoleon uwolni Włochy, wtedy my zajmiemy Szlezwik-Holsztyn” (wówczas należący do Danii). Nie wahał się wzywać, by w razie konieczności zbrojnie rozprawić się ze wszystkimi krajami stojącymi na drodze Niemiec do jedności, czyli z Danią, Austrią oraz Francją. „Niechaj rząd zdaje sobie sprawę, że w tej wojnie, która jest zarówno w interesie narodu niemieckiego, jak i Prus, nawet niemiecka demokracja będzie powiewać pruskim sztandarem” – obiecywał. Pomysły Lassalle’a tak rozwścieczyły Marksa i Engelsa, że zerwali z nim znajomość, równie oburzeni byli pruscy monarchiści i konserwatyści. Z kolei król i ministrowie apel po prostu zignorowali. Uważnie przeczytał go jedynie pruski ambasador w Petersburgu Otto von Bismarck.

Wróg prawie wszystkich socjalistów

Przekroczywszy czterdziestkę, Bismarck zaczynał zachowywać się w sposób budzący rosnące oburzenie wśród znajomych junkrów. Pół biedy, że gdy przeniósł się z Petersburga do ambasady w Paryżu, wdał się w romans z Rosjanką Katarzyną Orłową. Pod nosem jej męża, księcia Orłowa, urządzał schadzki, bywał z nią na koncertach lub uczył pływania. Prawdziwym szokiem dla pruskiej arystokracji okazały się poczynania Bismarcka, po tym jak król Wilhelm I pod koniec września 1862 r. w trybie pilnym wezwał go z Paryża, aby powierzyć mu urząd premiera. W Berlinie trwał wówczas kryzys konstytucyjny. Posiadający parlamentarną większość liberałowie blokowali uchwalenie budżetu oraz zwiększenie wydatków na armię, żądając większych uprawnień dla władzy ustawodawczej. Z kolei w robotniczych dzielnicach stolicy posłuch zdobywał sobie Lassalle. Na organizowane przez niego wiece przychodziło coraz więcej ludzi. „Będziecie dostawać tylko zepsuty kawałek kiełbasy i szklankę piwa tak długo, dopóki nie dostrzeżecie waszego smutnego położenia i nie będziecie wiedzieć, czego wam brak! Wynika to z waszego przeklętego braku potrzeb” – mówił im Lassalle. Opowiadał robotnikom o tym, że pracują codziennie po 12–16 godzin, bez prawa do urlopu i ubezpieczeń społecznych, gdy zaś z powodu choroby lub kalectwa tracą szansę na zatrudnienie, pozostaje im jedynie żebranie na ulicach. W dzielnicach robotniczych królowały nędzna i brud, mieszkańców zaś zabijały liczne epidemie, na czele z gruźlicą. Uświadamianie pracownikom najemnym ich położenia rodziło chęć buntu. Na tej fali rosła popularność ludowego przywódcy. Podczas wykładu dla rzemieślników 12 kwietnia 1863 r. w dzielnicy Berlin-Oranienburg Lassalle przedstawił swój program budowy państwa socjalnego, w którym każdego objęłyby ubezpieczenia społeczne, wszyscy posiadaliby czynne prawo wyborcze, a robotnicy zorganizowali własną partię i na drodze wyborów przejęli władzę w kraju. Po wydaniu wykładu pod tytułem: „Arbeiterprogramm” (Program robotniczy) Lassalle trafił przed bieliński sąd pod zarzutem „podburzania klas niemajętnych do nienawiści i pogardy wobec ludzi zamożnych”. Jednak zamiast wyroku otrzymał dyskretne zaproszenie na spotkanie 13 maja 1863 r. z premierem. Oficjalnie po to, żeby opowiedzieć o niedoli robotników. Autor biografii Lassalle’a Gösta von Uexküll zapisał, iż Bismarck „uznał, że wymiana poglądów z Lassallem będzie interesująca i ważna, w innym wypadku nie zawracałby sobie głowy – w trakcie prowadzenia sporu konstytucyjnego – tą sprawą”. Rozmawiali o powszechnym prawie wyborczym i udzieleniu zgody na to, by robotnicy zrzeszali się w niezależnych organizacjach. Obaj chcieli narodzin zjednoczonych Niemiec, które potrafiłyby zapewnić obywatelom dostatnie i bezpieczne życie, a zarazem dominowały w Europie. Jednak Lassalle potem skarżył się Sophie von Hatzfeldt-Trachenberg: „Trudno przewidzieć, jakie są prawdziwe zamiary Bismarcka”. A pruski premier zaskakiwał zręcznością, jakby spotkania z rewolucjonistą przynosiły mu ciągłą inspirację. Zgodnie z oczekiwaniem partii konserwatywnych ustanowił budżet państwa z rozbudowanymi wydatkami na armię bez zgody parlamentu. Jednak opór liberałów zmiękczył (pomimo protestów przeciwnych temu konserwatystów) zapewnieniami o podjęciu starań na rzecz zjednoczenia Niemiec. Na koniec zaczął wysuwać obietnice poprawy losu klasy pracującej. „Jak już pani mówiłem rok temu, od początku życzył on sobie, aby odpolityzować elementy socjalne (programu – przyp. aut.) ruchu robotniczego. Ponieważ nie chciałem się na to zgodzić, sam próbuję dogadać się z robotnikami – donosił Lassalle hrabinie von Hatzfeldt. – Ale jest tysiąc różnych powodów, dla których mu się to nie uda. Jest człowiekiem, z którym diabeł nie miałby kłopotów” – dodawał z przekonaniem socjalista. Pewnie Bismarck, słysząc tę opinię, rzuciłby tylko swoje wieloznaczne „zobaczymy”.

Pragmatycy żyją dłużej

Kiedy Otto von Bismarck porządkował sytuację na pruskiej scenie politycznej, Ferdinand Lassalle założył 23 maja 1863 r. w Lipsku swój wymarzony Powszechny Niemiecki Związek Robotników i został wybrany jego przewodniczącym. Nową organizacją skupiającą ok. 4 tys. członków zamierza kierować po dyktatorsku, przekonany, iż jedynie wtedy osiągnie ona skuteczność w działaniu. Nie ukrywał, że zamierza walczyć o przejęcie władzy w Prusach. Status związku przesłał Bismarckowi z żartobliwym dopiskiem: „Jest to konstytucja mojego królestwa, którego być może mógłby mi pan zazdrościć”. Po czym usiłował przekonać Bismarcka, że „robotnicy, mimo republikańskich przekonań albo raczej właśnie dlatego, są skłonni widzieć w Koronie, a nie w egoistycznym społeczeństwie burżuazyjnym, naturalnego przywódcę dyktatury socjalnej”. Kreślił też wizję Niemiec w postaci „socjalnego i rewolucyjnego królestwa narodowego”. Niespełna rok później w marcu 1864 stanął przed sądem w Berlinie oskarżony od zdradę stanu, co wcale nie znaczy, że premier przestał z nim korespondować. Zwłaszcza że Otto von Bismarck właśnie realizował niektóre postulaty Lassalle’a. Aby odzyskać niemieckie księstwa Szlezwik-Holsztyn i Saksonię-Lauenburg, Prusy wspólnie z Austrią najechały na Danię.
Lassalle mógłby triumfować, gdyby nie to, że po przejściach w sądzie zamiast na front latem 1864 r. wybrał się na odpoczynek do Szwajcarii. Tam w Kaltbadzie spotkał, poznaną jeszcze w Berlinie, Helenę von Donniges, wedle opisu Gösta von Uexkülle, „dwudziestojednoletnią, rudowłosą, dojrzałą, zmysłową, lekkomyślną i rozpieszczoną kobietę”. Córka bawarskiego dyplomaty Wilhelma von Dönnigesa tak podobała się socjaliście, że już po pierwszym wspólnym wieczorze oświadczył się jej, nie zważając na to, iż jest ona zaręczona z rumuńskim księciem Ioanem Cehan von Racovitzem. Helena poprosiła o dzień do namysłu. Następnego popołudnia pisała z mieszkania rodziców w Bernie: „A teraz niechaj dowie się pan, jaka jest moja decyzja: chcę i będę pańską kobietą!”.
Spotykali się potajemnie przez dwa tygodnie, nim wieści o romansie dotarły do uszu Wilhelma von Dönnigesa. Bawarski poseł nazwał absztyfikanta córki „żydowskim lumpem” i „Cyganem”, nakazując zerwanie znajomości. Wówczas Helena uciekła od rodziców, zjawiając się z bagażami w hotelowym pokoju Lassalle’a. A ten, zamiast wyjechać z nią, by wziąć potajemny ślub, honorowo odesłał ją do domu, sam zaś postanowił poprosić następnego dnia o jej rękę. W efekcie Helena wylądowała w areszcie domowym, a jemu zatrzaśnięto drzwi przed nosem. Następnie doszło do pojedynku między Lassallem a upokorzonym przez narzeczoną rumuńskim księciem. Jako że von Racovitza miał dwadzieścia pięć lat i nigdy wcześniej się nie pojedynkował, przywódca Powszechnego Niemieckiego Związku Robotników postanowił, że uczciwiej będzie oddać mu prawo do pierwszego strzału z odległości zaledwie 15 kroków. Sekundant Lassalle’a płk Wilhelm Rüstow relacjonował potem, że gdy podał komendę ognia: „W niecałe pięć sekund padł pierwszy strzał ze strony pana von Racovitza. Zaraz potem odpowiedział Lassalle. Nie trafił, sam był już śmiertelnie ranny. To cud, że potrafił jeszcze strzelać”. Romantyczny socjalista nie umarł od razu. Trafiony w podbrzusze konał przez trzy dni w pokoju hotelowym w Genewie, przyjmując coraz mocniejsze dawki morfiny. Kiedy zmarł 31 sierpnia 1864 r., wojna Prus z Danią właśnie dobiegała końca. Niebędący fanatycznym orędownikiem uczciwości i nadmiernego przywiązania do honoru Otto von Bismarck przygotowywał traktat pokojowy odbierający Duńczykom niemieckie księstwa, ale tak dzielił zarządzanie nimi między Belin a Wiedeń, żeby mieć pretekst do rychłej wojny z Austrią. Pokonanie monarchii Habsburgów oznaczało bowiem, że to Prusy staną się jedynym państwem zdolnym do zjednoczenia Niemiec.

Kłopot dla diabła

„To, co miał, przyciągało mnie niezwykle jako osobę prywatną, był jednym z najinteligentniejszych i dobrych ludzi, jakich spotkałem” – wspominał czternaście lat później Lassalle’a na forum Reichstagu Otto von Bismarck. Przy czym nie byłby sobą, gdy nie dodał nieco ironicznie: „Był człowiekiem ambitnym w wielkim stylu, bynajmniej nie republikaninem, jego poglądy były wyraźnie narodowe i monarchistyczne”. Dla Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), w którą przekształcił się Związek Robotników, brzmiało to jak siarczysty policzek. Następcy Lassalle’a, stojący na czele SPD August Bebel i Wilhelm Liebknecht, swego wielkiego poprzednika traktowali jak ikonę ruchu robotniczego. Z kolei Bismarck stał się śmiertelnym wrogiem SPD. Zresztą „żelazny kanclerz”, po tym jak rozprawił się z Austrią, Francją i doprowadził do zjednoczenia Niemiec, nie ukrywał, że chciałby raz na zawsze pozbyć się z kraju socjalistów. Z jego inicjatywy Reichstag przyjął ustawę „przeciwko niebezpiecznym dla ogółu dążeniom socjaldemokracji”, dającą administracji państwowej prawo do rozwiązywania bez wyroku sądu organizacji robotniczych i likwidowania lewicowych gazet. Jednak kanclerz był zbyt inteligentnym graczem, aby liczyć na to, że pokona rosnący w siłę ruch polityczny jedynie policyjnymi represjami. Za dobrze pamiętał dawne rozmowy z Lassallem i opowieści o tym, czego pragną robotnicy. Uznał więc, iż najwyższa pora, aby te pragnienia zaspokoić. Po wyborach w 1879 r. w Reichstagu nie udawało się wyłonić trwałej większości, co dawało kanclerzowi spore pole manewru. Z początkiem 1881 r. w swoim wystąpieniu Bismarck ogłosił, że: „Niezbędne jest znalezienie recepty na poważną poprawę sytuacji klas pracujących. Sprawą największego znaczenia jest ochrona tych robotników, którzy są niezdolni do zarabiania na życie”. Zaszokował tymi słowami wszystkich. Konserwatystów i liberałów niespodziewanym zwrotem politycznym, zaś SPD przejęciem jej haseł wyborczych. Co więcej, kanclerz zamierzał obietnice wcielić w życie. Dwa lata później dzięki głosom konserwatywnych partii katolickich i protestanckich Reichstag uchwalił ustawę o obowiązkowych ubezpieczeniach chorobowych pracowników. Koszty składki ponosili pół na pół pracownicy oraz pracodawcy. Chory robotnik przez 13 tygodni miał prawo do zasiłku. Rok później kanclerz wprowadził ubezpieczenia wypadkowe, w których całość składki wpłacał pracodawca, co motywowało właścicieli fabryk, aby wreszcie zadbali o bezpieczeństwo pracowników. Gdyby wypadek spowodował trwałą niezdolność do pracy, poszkodowany nabywał prawo do dożywotniej renty w wysokości dwóch trzecich zarobków. Instytucje ubezpieczeniowe zostały zdecentralizowane, a w zarządzaniu nimi – zgodnie z wizją Lassalle’a – uczestniczyli robotnicy.
Ostatnim elementem „królestwa socjalnego” stała się składka emerytalna, ustanowiona w 1889 r. Płacili ją w równych proporcjach pracodawcy, pracownicy i państwo.
„Każdy, kto ma zapewnione zabezpieczenie na starość, jest bardziej zadowolony i łatwiej go utrzymać w ryzach niż tego, kto nie ma żadnych (zabezpieczeń – przyp. aut.)” – objaśniał kanclerz podczas rozmowy z pisarzem Moritzem Buschem. Faktycznie ówczesne Niemcy stawały się najstabilniejszym, a zarazem jednym z najszybciej rozwijających się państw świata. Trudno powiedzieć, czy Ferdinand Lassalle byłby zadowolony z tego, jak jego polityczny testament zrealizował Otto von Bismarck. Jednak musiałby przyznać, że diabeł powinien najbardziej uważać nie na idealistów, lecz na cynicznych polityków.
ikona lupy />
Otto von Bismarck położył podwaliny pod współczesne państwo opiekuńcze / ShutterStock