Jednak zainteresowanie ewentualną rekonstrukcją rządu przekracza granice zdrowego rozsądku. Kto będzie zamiast Muchy, Nowaka itd. – będą Mucha, Nowak itd. Innymi słowy, nie ma takich niezwykłych ludzi, którzy by stanęli na czele ministerstw i zmienili zasadniczo ich formy ingerencji w życie publiczne i gospodarcze.

I nie ma premiera – piszę to z całym przekonaniem, chociaż bez podziwu – lepszego pod tym względem od Donalda Tuska, który ma takie same kłopoty jak Barack Obama, Francois Hollande czy David Cameron. A inni mają gorsze. Przyczyny obecnego kryzysu, który wszyscy odczuwamy, kryzysu psychologicznego raczej niż społecznego, są znane i mówił o nich sam Tusk zaraz po wygraniu wyborów i objęciu władzy na drugą kadencję. Jest to skandalicznie niski poziom i skandaliczny nadmiar liczebny administracji.

Tusk doskonale zdawał sobie sprawę, że w pierwszej kadencji wojnę z administracją przegrał, a teraz ponosi kolejne dramatyczne porażki. Zmiana ministra nic nie pomoże, jeżeli będzie miał tych samych lub takich samych urzędników, a nie ma skąd wziąć innych. Wprawdzie jest służba publiczna, ale Krajowa Szkoła Administracji Publicznej przestała odgrywać istotną rolę, a jej wychowankowie nie stanowią już czołówki polskich urzędników. Utrata kontroli nad administracją ma miejsce we wszystkich demokracjach, ponieważ administracja, czyli zastępy urzędników, którzy wszędzie mnożą się jak króliki, podjęła cichą i zapewne niezorganizowaną z góry, ale bezwzględną i skuteczną walkę z politykami.

Ponadto przepisy broniące stanowisk w budżetówce (wiem, bo sam byłem kierownikiem, czyli dziekanem) praktycznie wykluczają usunięcie pracownika, a zwłaszcza pracownika administracji. Administracja wszędzie jest nowotworem, a w Polsce się tego nie dostrzega, ponieważ polityka Platformy Obywatelskiej polega na przeświadczeniu, że wszystko zostanie załatwione nie dzięki ingerencji politycznej, lecz dzięki sprawnej administracji.

To jest nonsens i źródło nieszczęść, ponieważ administracja ze swojej natury raz dopuszczona do decyzji będzie zawłaszczała coraz większe terytoria. Nowi ministrowie prędzej czy później wpadną w jej łapy i znam takich, którzy podejmują wiele rozsądnych decyzji, jakie po prostu nie są przez ich administrację wykonywane lub które są tak wypaczane, przeciągane i zmieniane, że nic z nich niemal nie pozostaje. A minister nie może powiedzieć sławnego zdania: „Widzicie, z kim muszę pracować” – tylko musi pracować.

Czy zatem nie ma na to rady? Prostej nie ma, bo nawet różne redukcje liczby pracowników administracji nie zmienią ich jakości i natury. Sami urzędnicy nie są przecież podli, tylko system, w którym funkcjonują, zmusza ich do działania na rzecz wspólnego interesu urzędników, a nie na rzecz interesu ogółu. Jednak jest jeden tylko sposób na administrację i takie postępowanie zalecam, chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że jest to bardzo trudne. Otóż trzeba administrację wyprowadzić z równowagi, a to się osiąga tylko poprzez wprowadzenie celów politycznych, które zmuszają do zmiany zachowania przez administrację.

W zaistniałej w Polsce sytuacji rozsądne deklaracje o słuchaniu woli społeczeństwa czy o ciepłej wodzie zostają natychmiast wypaczone, bo to jest stan idealny dla rakowatego narośla administracji. Kilka gorących decyzji sprawiłoby, że administracja musiałaby zmienić nastawienie, i tego raczej oczekuję od premiera, a nie zmiany ministrów. Nie jest tak trudno wyobrazić sobie te gorące decyzje.

Przede wszystkim zatrudnianie większości pracowników administracji na umowach śmieciowych lub na okresowych i względnie krótkich. A wtedy można by zreformować największe polskie administracyjne instytucje, czyli ZUS, ministerstwa, uczelnie wyższe czy samorządy. Bez tego nie ruszymy dalej. Grecję i Cypr sfera budżetowa nadmiernie opłacana i zbędna wykończyła, Włochy – zapewne wykończy. Ale nie chciałbym dożyć czasów, kiedy to samo stanie się w Polsce, a na to się zanosi.