Już na starcie głównym problemem Europejskiego Funduszu na rzecz Demokracji (EED) może być ograniczony budżet. Na razie mówi się o 25 mln euro na trzy lata, które muszą wystarczyć 15 krajom Afryki Płn., Bliskiego Wschodu i Partnerstwa Wschodniego. Wychodzi więc zaledwie 500 tys. euro rocznie na kraj.
Szczególnie rozczarowująca musi być dla MSZ postawa Niemiec, w których minister Radosław Sikorski upatruje głównego sojusznika Warszawy. „Der Spiegel” twierdzi, iż Berlin na razie odmówił finansowania projektu. Dyrektor EED Jerzy Pomianowski liczy, że Niemcy jeszcze zmienią zdanie. Do tej pory znaczące kwoty rzędu kilku milionów euro zadeklarowały jedynie Komisja Europejska, Dania, Polska, Szwajcaria i Szwecja.
Na granty EED, najczęściej rzędu kilkudziesięciu tysięcy euro, mogą liczyć organizacje niezarejestrowane. To z kolei wiąże się dla ich działaczy ze sporym ryzykiem, którego symbolem jest historia Alesia Bialackiego, szefa półoficjalnej białoruskiej organizacji obrońców praw człowieka Wiosna. Bialacki otrzymywał wsparcie za pośrednictwem prywatnego konta w Polsce, co posłużyło białoruskiemu sądowi za pretekst do skazania go za przestępstwa podatkowe.

>>> Czytaj także: Pomoc rozwojowa: komu pomaga Polska, za ile i jak skutecznie

Reklama
Europejski Fundusz na rzecz Demokracji (EED) ma się różnić od innych instytucji tym, że będzie mógł wspierać finansowo również grupy nieformalne w państwach, w których z uwagi na system polityczny często nie da się ich zarejestrować. Jak chcą się państwo zabezpieczyć przed zagrożeniami stojącymi za finansowaniem grup, o których niewiele wiadomo?
W naszym bezpośrednim sąsiedztwie istnieją ważne obszary wsparcia aktywności prodemokratycznej, które wymykają się dotychczasowym instrumentom finansowym UE. Właśnie dwa lata temu to skłoniło ministra Sikorskiego do zgłoszenia pomysłu EED. Finansowanie grup niezarejestrowanych zostało zidentyfikowane jako nisza, do której tradycyjne instrumenty wsparcia nie docierają. Grupy niezarejestrowane nie oznaczają grup, które dopiero powstały i których nikt nie zna. W przypadku Białorusi działacze grup niezarejestrowanych są nam znani od wielu lat. Nie ma więc ryzyka, że przekażemy środki komuś, o kim nic nie wiemy. W przypadku Egiptu zarejestrowanie organizacji pozarządowej trwa dwa, trzy lata. Po rewolucji arabskiej mamy do czynienia z dobrze zorganizowanymi ruchami społeczno-politycznymi, których liderzy są znani i rozpoznawalni, ale które wciąż są w trakcie rejestracji. Tutaj pojawia się ciekawy obszar współpracy, który wymyka się sztywnym regułom biurokratycznym. Drugi element to szybkość. W przypadku funduszy unijnych obowiązuje zasada konkursu. Od jego ogłoszenia przez analizę ofert do prezentacji wyników i podpisania umów mija wiele miesięcy. Gdybyśmy popatrzyli na to z punktu widzenia pierwszej „Solidarności” z 1980 r., moglibyśmy nie zdążyć z biurokracją do początku stanu wojennego. EED będzie mógł szybciej reagować tam, gdzie będzie to uzasadnione, korzystając przy tym z własnych i unijnych analiz sytuacji. To jest nisza do wypełnienia, niekontrowersyjna i komplementarna. Głównym wyzwaniem jest to, aby nasze obietnice bycia szybszym i mniej zbiurokratyzowanym zostały spełnione, bo jednak musimy działać zgodnie z prawem europejskim. Mamy poczucie pewnego twórczego niepokoju. Gdyby się nie udało, powielilibyśmy stare błędy i zduplikowalibyśmy istniejące już instytucje.
Jakiego typu organizacje mogą liczyć na wsparcie?
Obracamy się w sferze konsolidacji demokracji lub walki o demokrację. Interesują nas wszystkie aktywne organizacje opowiadające się za systemem wielopartyjnym, debatą społeczną obejmującą różne poglądy przy zachowaniu wzajemnego szacunku, czy...li bez mowy nienawiści. Będziemy otwarci na zapytania o granty od tego typu grup. Chcemy przekazywać środki na bieżąco, zaraz po tym, jak konkretne wnioski będą spływać, w ramach otwartego cyklu finansowego. Bez konkursów.
Nie boi się pan, że ograniczenie biurokracji ułatwi tuczenie grantososów, ludzi, którzy z unijnej pomocy uczynili sobie sposób na dostatnie życie?
Ci, którzy dobrze piszą wnioski, nie będą aplikować do nas. Sprofesjonalizowani odbiorcy grantów zostaną tam, gdzie są większe pieniądze do wzięcia. Kolejnym elementem ograniczającym takie zagrożenie jest dobra współpraca z rządami i think tankami z Europy i USA. Wszyscy deklarują pomoc i wymianę informacji.
Czy przekazywanie środków działaczom nieformalnym nie narazi ich na odpowiedzialność karną w kraju docelowym?
Działacze demokratyczni sami liczą się z ryzykiem politycznym. My na siłę pieniędzy nie oferujemy, to ich wybór. Możemy obiecać, że będziemy starali się strzec jak oka w głowie wszelkich informacji, by uniknąć powtórki z historii Alesia Bialackiego. Szczególne względy bezpieczeństwa będą szanowane przez organy nadzorujące. Nie wszyscy członkowie rady gubernatorów będą szczegółowo informowani o beneficjentach. Ale nie spodziewam się, by najbardziej drażliwe projekty stanowiły znaczący procent grantów.
Początkowo EED miał być oddzielony od struktur unijnych, by uniknąć zarzutu o wtrącanie się w wewnętrzne sprawy państw. Tymczasem w jego radzie gubernatorów zasiadają m.in. przedstawiciele rządów i struktur unijnych. Co się zmieniło?
EED łączy cechy fundacji i organizacji międzyrządowej. Zawsze, gdy będziemy wychodzić przed szereg, kraje UE mogą oświadczyć, że jesteśmy instytucją samodzielną. Z kolei naszymi sukcesami będą się mogły pochwalić także one. Przyjęcie formuły w pełni niezależnej instytucji oznaczałoby zaś brak dostępu do środków. Nie jesteśmy przecież Fundacją Billa i Melindy Gatesów, liczymy na środki publiczne. Ale nie jesteśmy też instytucją unijną, bo nie moglibyśmy działać w oparciu o tak uproszczone procedury.

>>> Polecamy: Stara Europa się skończyła. Dzięki Polsce