Agencja Bloomberg odnotowała w ubiegłym tygodniu, że wśród 10 najbardziej wartościowych firm świata nie ma już żadnej spółki z Państwa Środka.
Chińskie firmy stopniowo zaczęły znikać z listy od 2008 roku, kiedy w zestawieniu było ich aż pięć.
W środę, paliwowy gigant PetroChina po utracie 35 mld dol. ze swojej wartości spadł z szóstego miejsca, wypadając poza pierwszą dziesiątkę. Z kolei chiński gigant bankowy – Industrial & Commercial Bank of China (ICBC) spadł na 13. miejsce, tracąc 28 mld dol. Obecnie każda firma z pierwszej dziesiątki pochodzi z USA, co jest dowodem odporności i siły amerykańskiej gospodarki.
Oczywiście, tak jak w większości tego typu zestawień, i tu kryje się małe „ale”. Zaledwie mniej niż 4 mld dol. dzieli PetroChina od podium 10. najbardziej wartościowych spółek świata. Akcje chińskich firm ucierpiały w ostatnim czasie ze względu działania rządu, mające na celu zmniejszenie akcji kredytowej. To z kolei spowodowało dramatyczny wzrost międzybankowych stóp procentowych i przeceny na rynkach akcji. Jedna tego typu seria wydarzeń doprowadziła do wypchnięcia chińskich spółek poza pierwszą dziesiątkę najbardziej wartościowych spółek giełdowych świata.
>>> Czytaj też: Pogłoski o śmieci BRIC są przesadzone. Oto 10 kluczowych dla Indii reform
Zmiana ta oprócz prostego przetasowania na liście oznacza jednak coś więcej, czym Pekin powinien zacząć się martwić. Otóż po raz kolejny najbardziej wartościowe firmy świata należą do sektora prywatnego.
Wzrost wartości największych chińskich spółek z 2008 roku (wszystkie z nich są państwowe) doprowadził do sformułowania wymuszonej deklaracji o śmierci Zachodu i pojawieniu się tzw. konsensusu pekińskiego. Państwowy kapitalizm zatriumfował. Kierowane przez państwo państwowe firmy energetyczne, takie jak PetroChina, zdobywały świat, podczas gdy zachodnie banki i producenci samochodów błagały o bailouty.
W tym czasie jednak Ruchir Sharma, szef działu rynków wschodzących w Morgan Stanley zwracał uwagę, że inwestorzy w skali świata zmienili swoje podejście do rentowności. Teraz bowiem prywatne przedsiębiorstwa są w ich ocenie warte dwa razy więcej niż państwowe. W ciągu ostatnich pięciu lat wartość rynkowa przedsiębiorstw państwowych spadła o 40 proc.
Chińscy przywódcy nie powinni się zatem martwić o to, jak przywrócić swoje przedsiębiorstwa państwowe na listę 10. najbardziej wartościowych spółek świata, ale o to, jak do tego królestwa wprowadzić sektor prywatny.
Owiane złą sławą produkty typu „wealth management”, które znalazły się w samym środku ostatniego kryzysu w Chinach, rozprzestrzeniały się tak szybko dlatego, że prywatne firmy nie miały tak łatwego dostępu do kapitału jak firmy państwowe. Były wobec tego zmuszone do pożyczania przy pomocy mniej uregulowanych kanałów „shadow banking”.
Pekin, zastraszając rynki przy pomocy swoich ostatnich działań, skutecznie ogołocił z wartości firmy, takie jak PetroChina i ICBC.
Być może jednak taki rozwój wydarzeń okaże się korzystny dla sektora prywatnego.
Analitycy, tacy jak Nicholas Lardy z Peterson Institue for International Ecnomics, wierzą, że aby powstrzymać napływ łatwego pieniądza, Pekin będzie zmuszony do podniesienia stóp procentowych. Jeśli alokacja kapitału dokonuje się w racjonalny sposób, kapitał wówczas powinien popłynąć w kierunku bardziej wydajnych firm prywatnych. Te bowiem charakteryzują się trzy razy wyższą stopą zwrotu niż przedsiębiorstwa państwowe. I to jest droga, którą Pekin powinien podążać.
>>> Polecamy: Chiny tracą kontrolę nad swoją gospodarką
Nisid Hajar - członek redakcji Bloomberga.