Litwa przejmuje dzisiaj od Irlandii przewodnictwo w UE. Choć prezydent Dalia Grybauskaite, prezentując w piątek plany na półrocze, mówiła głównie o gospodarce, w rzeczywistości Wilno skupi się na własnych priorytetach: energetyce i polityce wschodniej. Litwa dysponuje zbyt małym potencjałem, by snuć bardziej dalekosiężne plany. Będzie więc raczej reagowała na pomysły z Berlina czy Brukseli, niż proponowała własne rozwiązania.
Najważniejszym wydarzeniem prezydencji będzie listopadowy szczyt Partnerstwa Wschodniego. Wciąż rozstrzygają się losy podpisania umowy stowarzyszeniowej z Ukrainą. – Jeśli teraz nie podpiszemy umowy z Kijowem, taka okazja może się długo nie powtórzyć – podkreśla wicemarszałek Sejmasu Petras Ausztreviczius. – UE spędza mnóstwo czasu na dyskusjach na temat Afryki Północnej czy Syrii – opowiadał polskim dziennikarzom minister spraw zagranicznych Linas Linkeviczius. – To, że u naszych wschodnich sąsiadów nie leje się krew, nie oznacza, że możemy się nimi nie interesować. Mamy nadzieję, że do Wilna przyjadą głowy państw. Na razie dostajemy pozytywne sygnały, w tym z największych krajów Unii. Ich obecność będzie dobrą wiadomością – dodaje.
Do prezydencji szykuje się też resort energetyki kierowany przez Polaka Jarosława Niewierowicza. Odkąd Litwa musiała wyłączyć elektrownię atomową w Ignalinie, jest w 60 proc. uzależniona od importu prądu z Rosji. Uzależnienie od dostaw ropy i gazu jest praktycznie całkowite. Dlatego Wilnu zależy na wzmacnianiu unijnej współpracy w tej dziedzinie. – Na liście kandydatów do sfinansowania przez narzędzie Connecting Europe w ramach projektów wspólnego interesu pozostają połączenia gazowe republik nadbałtyckich – twierdzi minister Niewierowicz. Na początku listopada w Wilnie odbędzie się konferencja na temat wspólnego rynku energii.

>>> Czytaj również: Relacje polsko-litewskie uległy pogorszeniu, uważa premier

Reklama
Politycy i urzędnicy trzymilionowej Litwy nie ukrywają, że na więcej nie starczy im sił. Wilno wyda na prezydencję 62 mln euro. Dla porównania Polska przeznaczyła na własne półroczne przewodnictwo 115 mln euro, co brytyjski ośrodek Open Europe uznał za najdroższą prezydencję w historii. Litwa aż tak rozrzutna nie będzie, znaczna część imprez ma się odbywać w Brukseli w oparciu o potencjał organizacyjny sekretariatu Rady UE. W unijnej nowomowie tego typu sposób zorganizowania półrocza nazywa się Brussels-based presidency, w odróżnieniu od capital-based presidency, w ramach których większy wysiłek spoczywa na barkach konkretnego państwa.
Litwini z góry zapowiadają, że nie ma co liczyć na jakiekolwiek nowe inicjatywy z ich strony. – W 2014 r. kończy się kadencja Komisji Europejskiej, więc będzie nam trudno forsować cokolwiek nowego. W ostatnich miesiącach Jose Barroso skupi się na konkludowaniu już rozpoczętych działań – mówi nam jeden z urzędników litewskiego MSZ. W podobny sposób odpowiadają jego koledzy zapytani o propozycje w sprawach związanych z kryzysem czy przebudową strefy euro.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że w kwestiach niedotyczących energetyki i relacji z resztą dawnych republik ZSRR Wilno zamierza płynąć z prądem wyznaczanym przez politykę Berlina. – Poczekamy na wynik wyborów w Niemczech, od tego wszystko zależy – takie słowa słyszeliśmy kilkakrotnie w różnych litewskich instytucjach. We wrześniu Niemcy zadecydują, czy Angela Merkel pozostanie kanclerzem na trzecią kadencję, czy też będzie musiała oddać władzę lewicy. W tym ostatnim przypadku polityka RFN może się diametralnie zmienić, przede wszystkim mniejsza będzie presja na cięcia budżetowe w krajach dotkniętych kryzysem zadłużenia. Litwa woli poczekać na rozwój wydarzeń nad Renem.
Zasada jest prosta: im mniejsze państwo sprawuje przewodnictwo, tym bardziej zdaje się na Brukselę i duże państwa. Gdy w 2008 r. prezydencja trafiła do Słowenii, o jedną trzecią mniej ludnej niż Litwa, część obowiązków przejął Paryż. To francuscy dyplomaci reprezentowali prezydencję Słowenii w ponad 100 państwach świata, w których Lublana nie ma własnych ambasad. Z sondażu przeprowadzonego później przez Sabinę Kajncz i Marjana Svetliczicza wśród dyplomatów i urzędników wynika, że właśnie niedobór kadr był najpoważniejszym problemem tamtej prezydencji. Wnioski dwójki słoweńskich politologów można rozciągnąć na wszystkie mniejsze państwa UE. Mały potencjał wymusza swoisty outsourcing prezydencji, ale i ogranicza zainteresowania sprawującej przewodnictwo stolicy do kilku priorytetów.

>>> Polecamy: Polskie inwestycje za granicą: sąsiedzi nas nie lubią

ikona lupy />
Wilno, Litwa / ShutterStock