Teoretycy demokracji mają tyle poglądów na rzecz, ilu ich jest, bo z tego żyją. Na skutek tych wszystkich mało, delikatnie mówiąc, uzasadnionych opinii obywatele znajdują się w stanie oszołomienia i powtarzają rozmaite sprzeczne poglądy. Obowiązek obywatelski czy tylko przywilej, brać udział czy nie brać, forma demokracji bezpośredniej czy też radykalnej i tak fatalnej demokracji matematycznej, czyli tyranii większości?

Spójrzmy na kwestię od innej strony. Jeżeli referendum jest tak nadzwyczajną formą tryumfu demokracji, a lada moment można będzie je robić internetowo, więc trudności i koszty radykalnie spadną, to dlaczego nie przeprowadzamy go na skalę kraju, ba, Europy, kilkanaście razy w roku? Dlaczego niektóre kraje wręcz ograniczają możliwość podejmowania ważnych decyzji w ten sposób? Odpowiedzi jest kilka, ale najważniejsza brzmi następująco: referendum w olbrzymiej większości przypadków jest zaprzeczeniem demokracji takiej, jaką chcielibyśmy mieć. Tradycja myśli demokratycznej i współczesne propozycje za główną cechę demokracji uważają rozmowę, deliberację, dyskurs, debatę czy czego państwo sobie życzą. Referendum jest znacznie dalsze od rozmowy niż, i tak bardzo wątpliwa, demokracja wyborcza. Przed wyborami parlamentarnymi spierają się partie, które – teoretycznie – mają jakieś poglądy, a my, biedni obywatele, możemy się do nich ustosunkować, oddając nasz głos. W przypadku referendum nawet taka namiastka debaty nie istnieje.

Oczywiście są bardzo nieliczne przypadki, kiedy referendum jest potrzebne, gdyż dobrze jest, żeby ogół wyraził swoją wolę, chociaż także nie jest konieczne. Tak było w przypadku wchodzenia Polski do Unii Europejskiej. Powiedzmy wprost, konstytucyjny wymóg referendum i tak miał wyłącznie symboliczną rolę, ale nie szkodzi. Niech ludzie raz na dwadzieścia lat mają poczucie, że o czymś sami decydują. W innych przypadkach, na przykład odwoływania prezydentów miast, pogląd ludzi, czyli obywateli, jest w dzisiejszych czasach tylko szkodliwy, gdyż nie może być poglądem sensownym. Jak prezydent miasta kradnie, jest rozpustnikiem lub rozpustnicą lub uprawia nepotyzm, to należy mu się kara z tytułu przekroczenia prawa lub, czasem, tylko dobrych obyczajów. W innych przypadkach stosowną formą oceny (i tak marną) są wybory samorządowe.

Zwolennicy referendum do skrajności posuwają ideę zalecaną, niestety, przez wielu teoretyków demokracji, a mianowicie przekonanie, że jakość życia publicznego jest uzależniona od tego, jak wielu bierze w nim udział „oświeconych obywateli”. Na podstawie doświadczeń historycznych XX w. oraz na podstawie zwykłej obserwacji zachowań i poglądów ludzkich wiemy doskonale, że obywatel „oświecony”, czyli taki, który się lepiej orientuje w sprawach publicznych, może jest lepszym partnerem do rozmowy, ale jego głos wcale nie ma większej wagi niż głos obywatela nieoświeconego.

Reklama

Co zatem czynić, żeby obywatele mogli chociaż o takiej sprawie, jak rola i sukcesy lub porażki prezydenta miasta, mieć więcej informacji, jeżeli ich to ciekawi (co wcale nie jest pewne, a co najmniej niepewna jest skala zaciekawienia)? Organizować na wszystkich miejskich szczeblach możliwie częste publiczne debaty. Tu niesłychanie pomocna może być technologia, nawet jeżeli debaty w obrębie gminy nie zaciekawią bowiem telewizji, to jest zawsze możliwa transmisja internetowa. Powinni debatować przedstawiciele partii politycznych, ale także grup obywatelskich, które mają konkretne poglądy, eksperci, przedstawiciele władz miejskich, księża, nauczyciele i wszyscy inni zainteresowani. Jeżeli obywatele mieszkańcy nie znudzą się takimi debatami, to będzie wtedy wielki sukces demokracji, demokracji jak najdalszej od idei referendum.