Komisarz Johannes Hahn stwierdził, że dochód narodowy nie daje precyzyjnego obrazu sytuacji. – Powinniśmy brać pod uwagę inne kryteria, ze wskaźnikiem bezrobocia na czele. Tylko wtedy będziemy mieli lepszy ogląd sytuacji i będziemy wiedzieli, kto jakiej pomocy potrzebuje – uznał.
Obecny fundusz spójności nie daje możliwości uporania się z kryzysem na południu Unii – podział pieniędzy był dokonywany na podstawie wskaźników (w tym PKB) z początku perspektywy finansowej.
W debacie o przyszłej polityce spójności po 2020 r. pojawiają się też inne niepokojące tendencje. Jeszcze w czasie negocjacji budżetu unijnego w listopadzie 2013 r. Wielka Brytania stwierdziła, że pieniądze ze spójności powinny iść tylko do krajów najbiedniejszych. – Te bogatsze, włączając Wielką Brytanię, nie powinny być beneficjentami – mówi szef frakcji konserwatywnej w Parlamencie Europejskim Martin Callanan. Biorąc pod uwagę, że w Wielkiej Brytanii tylko Walia częściowo korzysta z pieniędzy na spójność, to nie jest hojny gest. Ale za to potencjalnie niebezpieczny.
Reklama
– W takim ujęciu fundusz spójności byłby jałmużną dla biedaków, którzy mogliby nią łatać dziury, ale już niekoniecznie dokonywać rozwojowych inwestycji typu nowoczesne technologie, innowacyjność energetyczna itp. – ostrzega były wiceprzewodniczący Komisji Rozwoju Regionalnego w PE Jan Olbrycht.
– To nie jest dobra propozycja dla Polski. Gdyby ewentualnie reforma polityki spójności poszła w tym kierunku, oznaczałaby dla nas ryzyko zacofania gospodarczego. A przy tym mniejsza liczba krajów beneficjentów byłaby pretekstem do cięć finansowych w kopertach na spójność – dodaje.
Polityka spójności w takim kształcie byłaby powrotem do wersji sprzed rozszerzenia UE o Polskę, kiedy Wspólnota dofinansowywała bieżące potrzeby biedaków.