Na dodatek członkowie takiego Senatu nie mieliby wielkich kompetencji, za to niemałe wynagrodzenia. Ot, taka ciepła, mało eksponowana posadka dla osób wciąż bliskich premierowi, które np. nie do końca się sprawdziły na rządowych stanowiskach. Czy można sobie wyobrazić, żeby jakikolwiek polski premier chciał taki Senat zlikwidować?
Otóż taki Senat istnieje – w Irlandii. I prawdopodobnie istnieć przestanie, bo premier tego kraju uznał, że w czasie gdy trzeba oszczędzać, Senat jest niepotrzebnym obciążeniem budżetu, a w ogóle to polityków jest zbyt dużo. Nie przypadkiem jedynym państwem strefy euro, który po bailoucie staje powoli na własnych nogach, jest Irlandia. Jej mieszkańcy najmniej strajkowali, najrzadziej protestowali przeciw cięciom, bo mają świadomość, że przez przedkryzysowe lata żyli ponad stan, więc trzeba teraz ponieść konsekwencje. Ale także dlatego, że politycy też ograniczyli wydatki. Do czego ich koledzy z południa kontynentu tak chętni nie byli.
Przechodząc z powrotem na polski grunt – Platforma Obywatelska od dawna zapowiada likwidację Senatu i zmniejszenie Sejmu. I na zapowiedziach się kończy. Nie rozstrzygając w tym miejscu, czy Senat jest nam potrzebny, czy nie i ilu powinniśmy mieć posłów, warto naszym politykom jedną rzecz przypomnieć. Jeśli kiedyś zdarzy się tak, że i polska zielona wyspa będzie musiała naprawdę mocno zaciskać pasa, efekty tego będą znacznie lepsze, jeśli oszczędzanie nie ograniczy się do zwykłych obywateli.