Widmo deflacji i niespłacalnych długów doprowadziło prezesów banków centralnych od Bena S. Bernakego z USA po Maria Draghiego z UE do zwiększania płynności, by nie powtórzyć błędów Japonii, która straciła dekady.

Fakt, że znawcy tego zjawiska zwracają swoje oczy w stronę Pekinu, powinien być dla Chin niepokojący. Dla przykładu misja Briana Readinga, który próbuje wyciągnąć wnioski z chaosu w Tokio, trwa już od 1992 roku, gdy wydana została jego książka pod tytułem „Japonia: nadchodzący upadek”. Tytuł ostatniego 40-stronicowego raportu, który stworzył z Dianą Choylevą z Lombard Street Researc, to „Szansa Chin na uniknięcie błędów Japonii”. Badanie prowadzone wśród inwestorów przez JP Morgan Chase na temat podobieństw między Chinami i Japonią skłoniło Grace Ng do odkopania tego tematu.

Ng ostrzega, że dzisiejsze Chiny powiększają swój dług publiczny w zadziwiająco podobny sposób do Japonii w latach 80. W Japonii dług publiczny osiągnął poziom dwukrotnie przewyższający PKB kraju. Chiny są już bardzo blisko do tego poziomu.

>>> Czytaj również: Dług publiczny Japonii przekroczył 1 biliard jenów

Reklama

Jaka jest więc podatność Chin na japońską chorobę? Bardzo duża, i tylko kreatywne i śmiałe zmiany dokonane przez prezydenta Xi Jinpinga i premiera Li Kequianga mogą ją zatrzymać. Kolejną dekadę należy postrzegać jako chińskie „być albo nie być” w kwestii zahamowania długu.

Chiński dług

Biorąc pod uwagę fakt, że Chiny posiadają rezerwy walutowe w wysokości 3,5 biliona USD, nie można jeszcze stwierdzić, że są niewiarygodnie zadłużone. JP Morgan szacuje, że stosunek długu do PKB wzrósł ze 105 proc. w 2000 roku do 187 proc. w 2012 roku. Dla porównania ten sam wskaźnik wynosił w Japonii w 1980 roku 127 proc., a w 1990 już 176 proc. W przyszłym roku dług publiczny Japonii może być już o 250 proc. większy niż jej PKB. To znaczyłoby 10-procentowy skok w stosunku do 2012 roku. Społeczeństwo Japonii starzeje się, a kraj nie jest już tak konkurencyjny.

Chiny, również starzejące się społeczeństwo, mogą nie przetrwać podobnych skoków. Muszą działać już teraz. Japonia doszła do bogactwa zanim jej społeczeństwo się zestarzało. Miała dekady na zbudowanie więzi pomiędzy sektorem publicznym i prywatnym, na utworzenie szeregu innowacyjnych firm i otwartego systemu finansowego. Dzięki temu Japonia przebrnęła przez te dwie dekady bez bankructwa i niepokojów społecznych.

Mimo wszystko kraj ten również jest przykładem pychy i zmarnowanych szans. Zamiast szybko zlikwidować model oparty na przeinwestowaniu, eksporcie i wielkim zadłużeniu, rząd w Tokio opóźniał wprowadzenie reform i polegał na osłabianiu waluty, wielkim deficycie budżetowym i bańkach spekulacyjnych. W dużym stopniu nadal tak postępuje.

Czy to nie brzmi znajomo? „Póki co, Chiny idą śladami Japonii” – twierdzą Reading i Cholyeva. „Jednak zadłużenie nie jest jeszcze zbyt wysokie. Chiny mają więc wciąż czas, aby zmienić kierunek i nie powtarzać błędów Japonii. Lekcja, która płynie z historii Japonii w latach 70 i 80 wskazuje na to, że liberalizacja i zmiany są nieodzowne. Muszą to być głębokie reformy strukturalne, a nie tymczasowe rozwiązania takie jak pompowanie baniek spekulacyjnych i osłabianie waluty. Wreszcie rozwój kraju się zatrzyma. „Chiny nie mają już dwudziestu lat na pompowanie tych baniek. ” – czytamy dalej w raporcie.

>>> Polecamy: Chińska bańka kredytowa zagraża całemu światu

Wiele wskazuje na to, że rząd w Pekinie uważa, iż ma dużo czasu na uporanie się z tym problemem. Za każdym zapewnieniem, że rząd zmniejszy nadmierną zdolność produkcyjną, będzie kontrolował rządowe pożyczki i tolerował wzrost gospodarczy poniżej 8 proc., stoją dwa zapewnienia, że nie pozwoli na zbyt duże wyhamowanie wzrostu. Ten dwugłos brzmi zatrważająco w uszach wieloletnich obserwatorów Japonii takich jak Marshall Mays.

„Mimo że Xi całkiem sprawnie przejął władzę, wciąż ma duży bałagan do uprzątnięcia w pierwszym roku sprawowania urzędu” – mówi Mays, dyrektor Emerging Alpha Advisors w Hongkongu. „Tymczasem Li nie wydaje się mieć żadnego własnego programu” – dodaje.

Chińskie Detroit

Problem w tym, że polityka wygrywa z gospodarką. W Chinach funkcjonują dziesiątki lokalnych przywódców, którzy bardzo chcą, aby ich miasta pojawiły się na mapach świata i stały się chlubą Partii Komunistycznej. Ich ambicje wykraczają poza szybki wzrost PKB – obejmują również budowanie gigantycznych wieżowców, lotnisk, sześciopasmowych autostrad, sieci pięciogwiazdkowych hoteli, stadionów, uniwersytetów, gigantycznych centrów kultury i galerii handlowych, wypełnionych sklepami takich marek jak Prada czy Hermes. Wszystko to finansowane z budżetu. Jeśli te megalopolis zbankrutują, to w porównaniu do nich zadłużenie Detroit w wysokości 18 mld USD będzie wyglądało jak drobne. Są sposoby na to, aby Xi i Li rozbroili tę bombę zegarową w postaci długu: większy nadzór, rozszerzenie miejskiego rynku obligacji, pozwolenie samorządom na refinansowanie przez bezpośrednią sprzedaż obligacji i zwiększenie przejrzystości. Chiny mogłyby zaadaptować system z USA z lat 80, gdy powstała korporacja Resolution Trust, skupująca niespłacalne długi.

>>> Czytaj także: Sky City One: Chińczycy zbudują najwyższy budynek świata

Jednak aby do tego doszło, chińscy liderzy muszą się wykazać klasą polityczną, współmierną do uzyskiwanych w sztuczny sposób wyników gospodarczych. Wyzwanie stojące przed Xi i Li, aby nie pójść śladami Japonii jest ogromne i nie wiadomo, czy tego unikną.

William Pesek jest felietonistą agencji Bloomberg mieszkającym w Azji.