W ostatnich latach polityczni i biznesowi liderzy niefrasobliwie rozprawiali o wizji „Ameryki Saudyjskiej”, obfitej w złoża ropy i gazu. To prawda, że USA mają dostęp do pokaźnych zasobów taniego gazu, który może odmienić amerykańską gospodarkę. Szkoda, że ci sami liderzy zamierzają pozbyć się znacznej części produkcji węglowodorów – i wszystkich strategicznych korzyści, które się z tym wiążą.

Efekty możemy oglądać już teraz. 19 lipca amerykańscy kierowcy stracili przewagę cenową – ropa West Texas Intermediate podrożała do 109 dolarów za baryłkę, prawie zrównując się z ceną ropy Brent w Europie, która jeszcze kilka miesięcy wcześniej była droższa o ok. 20 dolarów.

Co takiego się stało? Firmy handlujące ropą tak przekierowały dwa niewielkie rurociągi, dotychczas transportujące ropę z pól Zatoki Perskiej do węzła w stanie Oklahoma, by surowiec trafił do doków eksportowych, skąd popłynął do Europy i Ameryki Łacińskiej. To przygotowało grunt pod wzrost cen benzyny do 4 dolarów za galon i więcej.
Eksport ropy i LNG jest częścią najbardziej istotnej kwestii, znajdującej się jednak poza zasięgiem wzroku: tego, w jaki sposób USA pozbywają się przewagi strategicznej wynikającej z taniego paliwa i konkurencyjnego przemysłu, na rzecz polityki eksportu energii, która nie ma większego uzasadnienia ekonomicznego, politycznego, środowiskowego, czy moralnego.

>>> Czytaj też: Surowce energetyczne: Jak zmieniły się ceny surowców od 1900 roku

Reklama

Przewaga konkurencyjna

Jak to się stało? Zwiększenie produkcji ropy i gazu było w dużym stopniu możliwe dzięki rozwinięciu technologii wydobycia surowców z łupków, co w przeszłości było ekonomicznie nieopłacalne. W tym samym czasie wzrost produkcji energii ze źródeł odnawialnych, bardziej wydajne samochody i silniki ciężarówek, a także nowa generacja Amerykanów mniej zafascynowanych autami, pomagają obniżyć popyt.

Produkcja ropy w ostatnich latach gwałtownie rośnie – jeszcze w 2011 było to 5,5 milionów baryłek dziennie, obecnie wydobycie sięga 7,5 mln baryłek, a przewiduje się, że do 2020 roku wzrośnie do 9 milionów. Produkcja gazu wynosi 67 mld stóp sześciennych dziennie, a jeszcze w 2005 roku wynosiła 50 mld stóp. Z konsumpcją na stałym poziomie relacje popytu i podaży zaczynają się zmieniać.

Kilka miesięcy temu ropa naftowa na Środkowym Zachodzie USA, gdzie ulokowana jest większa część produkcji, kosztowała średnio 95 dolarów za baryłkę – o 17 dolarów mniej, niż wynosi cena ustalona przez OPEC. W przypadku gazu ziemnego przewaga cenowa jest jeszcze większa. W Tokio gaz LNG dostarczany przez OPEC kosztuje 16 dolarów za mBtu (milion brytyjskich jednostek termicznych). Gaz dostarczany rurociągami z Rosji kosztuje w Wielkiej Brytanii 10 dolarów. W USA cena wynosi 3,75 dolarów, a w przeszłości osiągnęła minimum na poziomie 2,2 dolara.

Korzyści z taniego gazu odbijają się na gospodarce. W ostatnich trzech latach w przemyśle ogłoszonych zostało 95 dużych inwestycji kapitałowych o wartości 90 mld dolarów. Dzięki taniemu gazowi należąca do firmy Alcoa rafineria aluminium w Port Comfort w Teksasie z zagrożonej zamknięciem fabryki stała się jednym z najbardziej konkurencyjnych zakładów na świecie.

Eksport gazu oznacza pozbycie się tej nowej przewagi konkurencyjnej. Jeżeli część produkcji zostanie sprzedana za granicę, ceny surowców energetycznych w USA ponownie wzrosną. Jednocześnie większa podaż gazu i ropy ze strony Ameryki niekoniecznie zmniejszy ich globalne ceny. Dlaczego? OPEC, kierowany przez Arabię Saudyjską, zarządza popytem w taki sposób, by osiągnąć satysfakcjonujący poziom cen. Jeżeli podaż wzrośnie zbyt mocno, OPEC zwyczajnie ograniczy produkcję do czasu, aż ceny wzrosną.

>>> Czytaj też: Gaz łupkowy: Polska wciąż może powtórzyć sukces USA

Rurociąg Keystone XL

Połączenie kanadyjskich piasków roponośnych i zasobów ropy w Bakken oraz Eagle Ford doprowadziło do obfitości surowca. Weźmy na przykład rurociąg Keystone XL. Zbudowany z myślą o wsparciu kanadyjskich producentów ropy, miał zwiększyć dostęp USA do złóż bitumicznych. W rzeczywistości pozwala zmniejszyć podaż i zwiększyć cenę surowca poprzez eksport na zagraniczne rynki.

Przemysł naftowy chciałby importować, rafinować i eksportować więcej kanadyjskiej ropy. Jednocześnie koncerny naftowe zamykają rafinerie (na wschodnim wybrzeżu 4 od 2010 roku) – co jest działaniem dobrze dopasowanym do stworzenia niedostatku podaży i wyższych cen. Ujednolicając ceny w USA z tymi na globalnym rynku, firmy mają nadzieję skorzystać z narzuconych przez OPEC cen bez łamania amerykańskich przepisów antymonopolowych.

Mit „Ameryki Saudyjskiej” mit pomaga realizować tę strategię, ponieważ oznacza, że Ameryka jest blisko skończenia z dewastującą zależnością od importu ropy i jej negatywnym wpływem na gospodarkę. To nieprawda. Stany Zjednoczone zużywają obecnie 19 mln baryłek ropy dziennie, z czego 9 mln jest importowanych. Agencja EIA przewiduje, że w 2020 roku konsumpcja wyniesie 20 mln baryłek dziennie, z dzienną produkcją osiągającą maksimum na poziomie 13 mln, a następnie spadającą. Czyli w czasie szczytu możliwości produkcyjnych w dalszym ciągu będziemy importować 7 mln baryłek dziennie.

W kolejnej dekadzie roczny rachunek za import będzie osiągał wartość ok. 300 mld dolarów. Biorąc pod uwagę wysokość tej kwoty, dlaczego USA miałyby chcieć eksportować ropę? Podobnie, dlaczego mielibyśmy zachęcać Kanadyjczyków do eksportu za pośrednictwem naszej infrastruktury? Kanada, pośpiesznie eksploatująca piaski roponośne, dąży do zabezpieczenia sobie szlaku tranzytowego prowadzącego na globalny rynek poprzez terytorium USA, by uniknąć sprzedaży surowca w Stanach Zjednoczonych po niższych cenach. Nie można obwiniać Kanady za to, że chce sprzedawać ropę po cenach OPEC. Ale dlaczego USA miałyby w tym pomagać?
Dążenie do eksportu gazu ma podobny defekt. Zatwierdzając eksport z czterech terminali LNG, Departament Energii stwierdził, że sprzedaż gazu za granicę raczej nie doprowadzi do istotnego wzrostu cen. Taki wniosek opiera się na założeniu, że ma tak duże rezerwy gazu łupkowego, że zwiększony popyt będzie zrównoważony podażą, a nie wyższymi cenami.

>>> Czytaj też: Łupkowa rewolucja coraz bliżej: przypadkiem odkryto duże złoża ropy w Polsce

Słodkie punkty

Czy to prawda? Dominujący pogląd wśród geologów zajmujących się gazem utrzymuje, że USA mogą w długim okresie w znacznym stopniu zwiększyć produkcję. Przy krajowej produkcji szacowanej na poziomie 2,4 bln stóp sześciennych gazu, USA ma zapewniony surowiec na 100 lat. Jednak niektórzy analitycy przekonują, że chociaż w amerykańskich złożach łupkowych jest wiele gazu, to potencjał opłacalnego ekonomicznie wydobycia jest znacznie mniejszy.

Odwierty łupkowe wyczerpują się bardzo szybko, nawet 95 proc. całej produkcji odbywa się w czasie pierwszych trzech lat. Nie jest także pewne, w jakim stopniu formacje takie jak Barnett Shale w Teksasie zawierają tzw. „słodkie punkty” – skoncentrowane złoża gdzie wydobycie jest względnie tanie, otoczone znacznie większymi obszarami o mniejszej produktywności. Agencja EIA ostrzega, że jej prognozy dotyczące licznych złóż są w dużym stopniu niepewne i pozostaną takie aż do czasu przeprowadzenia licznych odwiertów testowych.

Zatem nawet bez presji cenowej wynikającej z eksportu, ceny amerykańskiego gazu z powodu wzrostu kosztów wydobycia mogą do 2020 roku ulec podwojeniu. Przy cenie na poziomie 8 dolarów za tysiąc stóp sześciennych przewaga konkurencyjna USA właściwie się zaciera. Eksport tylko pogarsza sytuację.

Z ceną ropy na poziomie 100 dolarów za baryłkę i gazu na poziomie 3,5 dolara za tysiąc stóp sześciennych, 1 Btu wytworzony z „błękitnego paliwa” kosztuje około jedną piątą tego, ile trzeba zapłacić za energię z ropy. Argentyna, Pakistan, Iran i inne kraje tankują gazem 15 milionów samochodów i ciężarówek. W Stanach Zjednoczonych przedsiębiorstwa takie jak Freightliner Trucks i AT&T inwestują setki milionów w pojazdy napędzane gazem. Na sieci autostrad budują się setki nowych stacji z dostępnym tego typy paliwem.

>>> Czytaj też: Gaz łupkowy: Pomorze i Lubelszczyzna z największymi szansami na wydobycie

Absurdalna polityka

Ale to przejście w stronę gazu ziemnego będzie stłumione w zarodku, jeżeli ceny gazu w USA zostaną powiązane z niestabilnymi rynkami światowymi. W istocie, jeżeli USA będą eksportowały swój tani, czystszy gaz, prawie na pewno będą zmuszone do sprowadzania drogiej, mniej czystej ropy. To słaby układ – i absurdalna polityka.
Sam w sobie nowy terminal LNG we Freeport w Teksasie może skierować na eksport zaledwie 3 proc. całkowitej produkcji gazu USA, zbyt mało, by przyczynić się do znaczących strat. Ale w kolejce stoi 19 innych podmiotów ubiegających się o budowę podobnych obiektów, z czego trzy dostały już zgodę. Jeżeli wszystkie wnioski zostaną zatwierdzone, powstałe terminale będą w stanie wyeksportować 39 obecnej produkcji gazu. Reprezentują ogromne zagrożenie dla nowego amerykańskiego snu – tego, który opiera się na zerwaniu z zależnością od importu ropy i zasilanego gazem krajowej produkcji.

A rząd USA wydaje się być zadziwiająco skłonny urzeczywistnić te zagrożenie.

Carl Pope jest byłym prezesem Sierra Club