Kanclerz Angela Merkel wygrała ostatnie wybory parlamentarne w cuglach i choć niełatwo będzie jej skonstruować nową koalicję, to pozostanie niekwestionowanym liderem politycznym w kraju i całej Europie. A wszystko dzięki doskonałym wynikom niemieckiej gospodarki.
Niemiecka gospodarka w ostatnich latach okazała wyjątkową siłę. Jako jedna z niewielu w strefie euro uniknęła w 2012 r. recesji. Produkt krajowy tego kraju znajduje się już ok. 2 proc. powyżej szczytu sprzed Wielkiego Kryzysu, podczas gdy PKB całej strefy jest wciąż ok. 2 proc. poniżej szczytu. Bezrobocie jest po Austrii najniższe w Unii Europejskiej, a liczba nowych miejsc pracy stworzonych od 2008 r. przekroczyła 1,3 mln, wobec spadku o 4 mln w całej strefie euro. Rząd jest zaś blisko osiągnięcia nadwyżki budżetowej. To wszystko znajduje odzwierciedlenie w polityce – Berlin stał się głównym centrum decyzyjnym UE i strefy euro.

>>> Czytaj też: Merkel triumfuje, Południe zaciska pasa - prasa o wyborach w Niemczech

Reklama
Konkurencyjny realny kurs walutowy sprawił, że Niemcy osiągają potężne nadwyżki handlowe i nadwyżki w bilansie obrotów bieżących. Czyli mają gigantyczną przewagę eksportu nad importem, a tę nadwyżkę, zamiast inwestować w kraju, wypompowują za granicę. I już tu pojawia się pierwsza wątpliwość, czy niemiecki model rozwojowy jest godny naśladowania. Dla dziecka w szkole jasne powinno być, że wszyscy nie mogą osiągać nadwyżek handlowych. Niemcy obrały w ostatnich latach merkantylistyczny kurs, oparty na dążeniu do osiągnięcia jak najwyższej przewagi eksportu nad importem, którego nie mogą obrać inne duże kraje Europy i świata.
Od wątpliwości dotyczących atrakcyjności niemieckiego modelu rozwoju płynnie można przejść do strukturalnych słabości niemieckiej gospodarki. Jeżeli Niemcy są potężnym eksporterem kapitału, to znaczy, że nie potrafią wykorzystać tego kapitału do inwestycji w kraju. Jeszcze do 2008 r. można było tłumaczyć duże nadwyżki na rachunku bieżącym wyjątkowym ssaniem kapitału w wielu krajach peryferyjnych Europy, które doświadczały boomu kredytowego. Od 2008 r. to ssanie się jednak skończyło, a Niemcy wciąż masowo eksportują oszczędności. Oczywiście sam fakt, że jakiś kraj więcej oszczędza, niż inwestuje, nie musi być zły. W przypadku Niemiec zjawisko to przybrało jednak niezdrowe rozmiary – nadwyżki na rachunku bieżącym sięgają 6–7 proc. PKB, czyli są zbliżone do tego, co osiągały Chiny, kiedy powszechnie oskarżano je o sztuczną dewaluację kursu walutowego w celu promocji eksportu.
Niskie inwestycje w kraju sprawiają zaś, że Niemcy notują bardzo niski wzrost produktywności. Choć od 2008 r. Niemcy wyraźnie pozytywnie wyróżniają się na tle krajów rozwiniętych pod względem PKB, to pod względem PKB w przeliczeniu na godzinę pracy osiągnęły wynik dwukrotnie niższy niż średnia dla krajów OECD. W ostatnich pięciu latach średnioroczny wzrost produktywności pracy wyniósł w Niemczech 0,3 proc., podczas gdy w OECD – 0,6 proc., a w Stanach Zjednoczonych 1,3 proc. Nawet tkwiąca w głębokich problemach strukturalnych Japonia osiągnęła średni wzrost na poziomie 0,9 proc.
Z tej krótkiej analizy wypływa kilka wniosków. Po pierwsze, choć Niemcy są fundamentem europejskiej gospodarki i symbolem dobrej jakości, to nie mogą one stanowić modelu rozwojowego wartego naśladowania – świat nie może być światem eksporterów, przynajmniej dopóki Marsjanie nie zaczną importować z Ziemi. Po drugie, kiedy Niemcy stracą przewagę wynikającą z niskiego realnego kursu walutowego, ich wzrost gospodarczy może ponownie wyraźnie zwolnić ze względu na bardzo niski wzrost produktywności. Po trzecie wreszcie, kiedy reszta Europy odzyska równowagę gospodarczą, wówczas polityczna rola Niemiec w Europie może się zmienić z hegemona w bardziej równorzędnego partnera.
ikona lupy />
Ignacy Morawski główny ekonomista Polskiego Banku Przedsiębiorczości, publicysta / Dziennik Gazeta Prawna