Obserwator Finansowy: Komisja Europejska bierze pod lupę niemiecką gospodarkę, w której nadwyżka na rachunku obrotów bieżących przekracza 6 proc. PKB, chcąc ustalić, jak ta sytuacja wpływa na całą gospodarkę Unii. Jak wpływa?

Kazimierz Ryć: Niemiecka gospodarka rozwija się niezbyt zgodnie z zasadami wolnego rynku i oczekiwaniami konwergencji strefy euro. Gdyby panował wolny rynek, to niemieckie płace powinny wzrosnąć, zatrudnienie zwiększyć się i w rezultacie konkurencyjność Niemiec w stosunku do pozostałych krajów powinna się obniżyć. Natomiast odwrotny proces powinien nastąpić np. w Hiszpanii, czy Portugalii, ale nie następuje.

Dlaczego?

Albo wolny rynek nie jest doskonały, albo istnieją niejawne metody, które go naruszają. Niemcy po połączeniu z NRD wymieniły markę wschodnią na zachodnią w relacji 1:1, wobec czego płaca realna, średnia dla całych Niemiec poszła w górę, a wydajność pracy w dół. Obciążone też zostały finanse publiczne. To było doświadczenie podobne do obecnej greckiej choroby.

Reklama

Dekadę temu w ramach programu kanclerza Gerharda Schroedera Niemcy wprowadziły bardzo silne ograniczenia dla wzrostu płac, by zmniejszyć bezrobocie. Dzięki temu gospodarka stała się konkurencyjna w stosunku do innych państw w Unii. Teraz mówią im: nie jesteście konkurencyjni. Ale konkurencyjność jest zawsze w stosunku do kogoś, przeciw komuś. Jeśli Hiszpania lub Włochy stałyby się konkurencyjne, to również przeciw Niemcom.

Powstaje sytuacja konfliktowa. Mówi się często, że konkurencyjność gospodarki niemieckiej odnosi się do reszty świata, poza strefą euro, a strefa euro tylko na tym zyskuje. Jest to nieporozumienie. Strefa nie jest jednym państwem, choć ma wspólny pieniądz. Merkantylistyczna w swej istocie polityka Niemiec wpływa na wzrost kursu euro, co pośrednio osłabia konkurencyjność pozostałych krajów strefy, zwłaszcza krajów Południa, w stosunku do reszty świata, szczególnie państw Azji. Jednocześnie hamowanie wzrostu wynagrodzeń w Niemczech zmniejsza rynek zbytu dla towarów i usług od partnerów z Południa.

>>> Polecamy też artykuł o prognozach gospodarczych dla Polski i Europy

Niemcy dają przykład jak zwiększać konkurencyjność całej Unii. Niesłusznie?

Nie można powtórzyć niemieckiego sposobu leczenia greckiej choroby w samej Grecji, ponieważ to zupełnie inne czasy i inna struktura gospodarki. Grecja, podobnie jak inne kraje Południa nie ma potężnego jak Niemcy przemysłu. Unię podbiło niemieckie myślenie, że da się takie same reformy, jakie zrobiono w Niemczech w szczególnych okolicznościach, przeprowadzić w każdym kraju.

Tymczasem brak jest troski o to, jak rozwiązać centralny problem, czyli przywrócenie zdolności do konwergencji w ramach Unii i usunięcie niebezpiecznego podziału unijnych partnerów na dłużników i wierzycieli. Dostosowania powinny iść w obu kierunkach – w krajach Południa powinny się obniżać koszty i płace realne, a w Niemczech powinny dochody dyspozycyjne gospodarstw domowych wzrosnąć.

Gdy wzrosną płace, ceny pójdą w górę, zwiększy się popyt i Niemcy stracą część przewagi konkurencyjnej. W Niemczech konieczny jest wzrost wynagrodzeń, spadek marży zysku, zmniejszenie wolnego kapitału, który zasila cassino capitalism. Ale Niemcy oszczędzają, gdy konieczne jest obustronne wyrównywanie różnic dla zbliżenia konkurencyjności.

Pogrążają Unię zamiast ją ratować?

Najważniejsze jest, żeby w Unii nie pogłębiały się różnice w rozwoju gospodarki i nie postępowała dywergencja. Przywrócenie zdolności gospodarki do konwergencji jest kluczowym problemem. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że w Unii będzie postępować zmniejszanie różnic w rozwoju, bo na Północy są nadwyżki kapitału, zaś na południu tańsze zasoby pracy, ziemi, przyjazny klimat itp. Rzeczywiście popłynęły z Północy kapitały i inwestycje, ale nie na wzrost produkcji. Nastąpiła deindustrializacja Południa. Efektów dostosowawczych nie dają same tylko obniżki płac i cięcia wydatków publicznych. Widać, że mimo to dług państw Południa rośnie.

Czytaj cały wywiad na obserwatorfinansowy.pl