Brzmią jak bajka: uregulowane przez państwo stosunki pracodawca – pracownik, ochrona strony słabszej, bezpieczeństwo zatrudnienia. Dziś tak nie ma. Dziś każdy prowadzi działalność gospodarczą na własne ryzyko i odpowiedzialność. Wszystko jedno, czy ma ogromną firmę, która wytwarza produkty sprzedawane na całym świecie, czy też jest podwykonawcą tej ogromnej firmy. Zarówno ten producent, jak i pracujący dla niego ludzie mają status przedsiębiorców. Łączą ich kontrakty regulujące wzajemne prawa i obowiązki ustalone zgodnie z zasadą swobody umów i kodeksem przedsiębiorcy. W kodeksie są zapisy dotyczące m.in. rodzajów działalności gospodarczej, sposobu ich uruchomienia i zamykania, konkurencji, niewykorzystywaniu silniejszej pozycji rynkowej, obowiązków wobec państwa i państwa wobec przedsiębiorców. Nie ma tu żadnych przepisów o rodzaju umów, ich okresie trwania, wypowiedzeniach, urlopach, wynagrodzeniach – to mają negocjować strony i określić tak, jak im pasuje.

>>> Polecamy: Pakiet Startowy, czyli pomysł rządu na walkę z bezrobociem i umowami śmieciowymi

Narzekania? Ależ skąd. Wszyscy mają równe prawa i szanse – wciąż gwarantuje to konstytucja. A jak każdy z Polaków z nich skorzysta, ich sprawa. Tu nie ma miejsca dla słabeuszy. Ci mogą sobie pluć w brodę, że nie wynegocjowali dla siebie satysfakcjonujących warunków umowy z kontrahentami i tyle. No może jeszcze mogą się poskarżyć do Urzędu Kontroli Przedsiębiorczości, ale niewiele ugrają. Bo obowiązuje zasada: każdy radzi sobie sam. Tylko w przypadkach wyjątkowego naruszania kodeksu urząd interweniuje, a takie zdarzają się sporadycznie.

Taka wizja relacji pracowych w naszym kraju powstała w mojej wyobraźni po przemyśleniu najnowszych pomysłów rządu na likwidację bezrobocia, walkę z umowami cywilnoprawnymi i ograniczenie terminowych umów o pracę. Nie chodzi o ocenę samych koncepcji, ale od tego zacznę. Podoba mi się i propozycja, by osoby zakładające firmy mogły wybrać, czy przez pierwsze pół roku prowadzenia działalności płacą składki emerytalne i zdrowotne, i idea, by przez kolejne dwa lata korzystały z jeszcze bardziej preferencyjnych reguł regulowania należności do ZUS niż dzisiaj obowiązujące (podstawa naliczania spadłaby z 30 proc. do 20 proc. płacy minimalnej). To może zachęcić do otwierania biznesu tak bezrobotnych, jak i osoby, które są teraz na etatach. Dla osób bez zajęcia może to być jedyny sposób na własne miejsce pracy, w dodatku bez szefa nad głową, ale oczywiście pod warunkiem że będą miały pomysł na działalność. Dla etatowców tzw. samozatrudnienie jest bardziej intratne pod względem zarobków netto niż zatrudnienie na umowę o pracę (z wyliczeń, jakich dokonał Dziennik Gazeta Prawna we wrześniu 2011 r., wynikało, że opłaca się własna firma już od 3tys. zł miesięcznych wpływów), choć taka zmiana jest okupiona rezygnacją z uprawnień pracowniczych, typu urlopy wypoczynkowe czy płaca za godziny nadliczbowe oraz wzięciem na siebie rozliczania się z fiskusem, ZUS i innymi organami administracji państwowej.

Reklama

Pozytywnie odnoszę się również do koncepcji, by umowy na czas określony mogły trwać maksymalnie 2 lub 3 lata (z wyjątkami branżowymi) i by zlikwidować art. 25[1] kodeksu pracy, który daje furtkę do terminowego zatrudniania pracownika na wieki wieków – wystarczą jednomiesięczne przerwy między kolejnymi takimi umowami. Nawet oskładkowanie wszystkich zleceń do wysokości minimalnej pensji popieram, bo to ukróci dziwne praktyki podpisywania pierwszego zlecenia na np. 100 zł, bo od tej kwoty trzeba wnieść daninę dla ZUS, a od kolejnych na 2–3 tys. zł już nie. Zupełnie za to nie rozumiem zamiaru wprowadzenia umowy projektowej umożliwiającej zatrudnienie do realizacji konkretnego zadania, bo do tego celu może służyć i umowa terminowa, i zlecenie – według wyboru i potrzeb. Nie zyskuje mojego uznania również ozusowanie umów o dzieło pod hasłem, że dzięki temu liczba takich umów spadnie, a młodzi zyskają w przyszłości emeryturę i dlatego każdy, kto dzieło wykonuje, ma zasilać kasę organu rentowego. Emerytura z ZUS uzbierana z takich kontraktów to bzdura kompletna, zwłaszcza że młodzi nie wierzą, że otrzymają takie świadczenia, gdy będą kończyć aktywność zawodową, więc będą dodatkowo czuli się oszukani. To po prostu kolejne źródło wpływów do budżetu państwa na ratowanie kulejącego systemu emerytalnego. Ot i całe uzasadnienie dla takiej zmiany.

>>> Czytaj też: 2,40 zł za godzinę, czyli głodowe stawki za pracę na umowach śmieciowych

Jak już wspomniałam, nie o noty rozwiązań rządowych mi idzie, lecz o ich dalszy wpływ na rynek pracy i stosunki panujące między zatrudniającymi a zatrudnionymi. Popatrzmy na liczby. Według danych GUS na koniec 2012 r. (za 2013 r. jeszcze nie są dostępne) mieliśmy: niewiele ponad 10 mln osób pozostających w stosunku pracy (umowy o pracę na czas nieokreślony i określony), 1,35 mln osób wykonujących zlecenia i dzieła (niezatrudnione na podstawie stosunku pracy ani niepobierające renty lub emerytury), a także 1,1 mln osób samozatrudnionych (osoby prowadzące działalność gospodarczą, bez pracowników) i blisko 4 mln zarejestrowanych firm (wszystkiego typu, z prowadzącymi jednoosobowo działalność włącznie) – z czego niecałe 2 mln aktywnie działa. Ponad rok temu mieliśmy więc prawie 3,5 mln osób poza stosunkami pracy.

Zakładam, że na koniec 2013 r. ta liczba była jeszcze wyższa, bo na pewno przybyło firm (zarejestrowanych jest ponad 4 mln), a kto wie, ile zawarto nowych zleceń i dzieł. Z czego to wynika? Z szukania jak najbardziej opłacalnych form zatrudnienia. Opłacalnych i dla dających, i dla wykonujących pracę. Opłacalnych zarówno pod względem dochodów na rękę, jak i sposobów nawiązania i rozwiązania kontraktu. Konia z rzędem temu, kto zagwarantuje, że oskładkowanie zleceń i dzieł oraz wprowadzenie limitów trwania umów o pracę na czas określony spowoduje przejście na umowy bezterminowe. Nawet gdyby potencjalny pracownik chciał, pracodawcy to nie na rękę, bo przecież rozwiązanie takiego stosunku pracy jest prawdziwą drogą przez mękę, zwłaszcza w kontekście konsultacji z organizacjami związkowymi i uzasadnień wypowiedzeń (a podobno to zwykły sposób rozstania z niesprawdzającym się zatrudnionym). Skoro przy umowach bezterminowych nic rząd nie zamierza zmieniać, co pozostaje? Samozatrudnienie jako najbardziej elastyczne i korzystne. Czy zatem moja fantazyjna wizja o każdym Polaku przedsiębiorcy jest nierealna?