Jeden niewielki ich fragment pozwolę sobie przytoczyć: „Papierowi ludzie, lokajstwo myśli. I nienawidzą. Byliby najszczęśliwsi, gdyby Rosja przekształciła się według ich formułki i gdyby znienacka stała się szczęśliwa i bogata. Kogóż mieliby nienawidzić wtedy? Kogo opluwać? Kogo spotwarzyć?”. Jeśli się jeszcze Państwo nie domyślają, dlaczego zacytowałam te słowa, już śpieszę z wyjaśnieniami. Ale najpierw proszę przeczytać jeszcze raz te kilka zdań z „Biesów”, wstawiając w miejsce „Rosji” słowo „Polska”. Jakie wrażenia? Dla mnie brzmi tak, jakby dziewiętnastowieczny pisarz rosyjski scharakteryzował nas Polaków, i to współczesnych. Proszę się zatem nie dziwić, że wywołało to lawinę pytań w mojej głowie. Oto niektóre z nich.

Pytanie 1: czy Polacy na pewno tak bardzo nie lubią Rosjan tylko z powodów historycznych? Odpowiedź naturalna: przede wszystkim ze względu na przeszłość. Rzeczywiście wiele w tym racji, ale nie do końca. Wiadomo, że na polu historii nie bardzo możemy darzyć tego narodu sympatią, bo rozbiory, bo II wojna światowa, bo PRL. Ale dołóżmy jeszcze do tego współczesność. Gdy uświadamiamy sobie, że ten naród mieszka w kraju uznawanym za mocarstwo, z którym wszystkie państwa świata się liczą, to nasze nielubienie wzrasta. Wchodzi na kolejny poziom, gdy myślimy o twardej polityce rządów Moskwy i nieustannym chciejstwie poszerzania wpływów terytorialnych czy ekonomicznych – nie bez kozery dostajemy białej gorączki na myśl o tym, co się teraz dzieje na Ukrainie i tej Ukrainie chcielibyśmy pomóc z całego serca, byleby była niezależna od swego potężnego sąsiada. Szczyt osiąga, jeśli mamy do czynienia z Rosjanami na urlopie, w ośrodku zagranicznym, gdzie się okazuje, że to oni są ważniejsi, z tej ważności korzystają i się jej domagają. No ale to wszystko Państwo wiedzą, nawet jak nie dane Państwu było osobiście spędzić takich upojnych wakacji. Mnie słowa Dostojewskiego nasunęły jeszcze jedną przyczynę niechęci. W Rosjanach przeglądamy się jak w lustrze, widząc te cechy, których u siebie dostrzegać za żadne skarby nie chcemy. Tych cech wymieniać nie muszę.

Pytanie 2: skąd w Polakach tyle nienawiści (albo lżej zawiści) do siebie nawzajem, do własnego kraju, do innych nacji? Odpowiedź oczywista: taką mamy mentalność. Nie do końca się z nią zgadzam. Tak się bowiem składa, że nienawiść i zawiść to tylko emocje (uczucia), nad którymi możemy panować. Skoro tak, to czemu nie panujemy? Wręcz przeciwnie pielęgnujemy je i pozwalamy im osiągać coraz większe rozmiary. Widać, słychać i czuć to wszędzie: od polityki, poprzez relacje biznesowe i media, po zwykłe stosunki międzyludzkie. Że o społeczeństwie jako całości i naszych zagranicznych poloniach nie wspomnę. Gdybym poszła tropem Dostojewskiego, bez wątpienia doszłabym do wniosku, że jakieś biesy w nas zamieszkały i rządzą. A my wcale nie zamierzamy się z nimi rozstawać. Tyle że z tej symbiozy nic dobrego nie wynika. Tym bardziej z otaczanej troską nienawiści (zawiści), która cementuje jedynie nasze polskie piekło. Mnie w tym piekle nie żyje się najlepiej i pewnie nie tylko mnie. Najbardziej mi zaś przeszkadza, że wszyscy znamy receptę na polski raj, tylko nie bardzo chce nam się ją zrealizować.

Pytanie 3: jak zachowaliby się Polacy, gdyby tak nagle Polska stała się szczęśliwa i bogata? I znowu odpowiedź banalna, choć nie wprost na pytanie: to niemożliwe, bo kraj nie największy, bez specjalnie bogatych złóż surowców naturalnych, nastawiony pokojowo itd. I ponownie się nie zgadzam. Zakładając, że taki cud jest możliwy, najpierw zareagowalibyśmy konsternacją, szokiem, niedowierzaniem. Potem mielibyśmy niewiarygodne poczucie szczęścia. Po kolejnej chwili namysłu moglibyśmy dojść do konstatacji, że zapracowaliśmy na to, zasłużyliśmy, należy nam się, gdyż wiele złego doświadczyliśmy w przeszłości jako naród. Co dalej? Czy już nie mielibyśmy kogo nienawidzić, opluwać, spotwarzyć? Jestem pewna, że odpowiednie obiekty by się znalazły w kraju i poza jego granicami. Więcej, znaleźlibyśmy powody do narzekania, do pobudzania własnej nienawiści (zawiści), do celebrowania szczęścia i bogactwa w zaciszu domowych pieleszy, ale niekoniecznie razem jako społeczeństwo. Bo te biesy wciąż w nas!

Reklama

Nie mam aż tak fatalnej opinii o nas, Polakach, jakby się mogło wydawać po dotychczasowej lekturze tego tekstu. W każdym razie nie o wszystkich. Denerwuje mnie jednak okropnie, że nienawiść eksponujemy na zewnątrz, a o szczęściu mówimy tylko we własnych czterech ścianach (tak deklarujemy we wszystkich możliwych badaniach z Diagnozą Społeczną włącznie). A co by było, gdybyśmy tego szczęścia nie zostawiali w domu, gdybyśmy je brali ze sobą do pracy, na spotkania wszelkiego rodzaju, na wyjazdy? Gdybyśmy je jeszcze okrasili taką zwykłą życzliwością? Mam takie nieodparte wrażenie, że nagle Polska stałaby się szczęśliwa. Również bogata, bo bogactwa nie mierzy się tylko wskaźnikami finansowymi. Choć i te mogłyby się wznieść na maksymalny pułap, bo dzięki współpracy, zaufaniu i życzliwości wiele można zdziałać. Tylko te biesy musimy definitywnie przepędzić.