Do tego w ostatnich dniach widmo wojny wisi nad Ukrainą, a jakby tam się rozpoczęła, to kto wie, czy nie rozleje się na Europę i świat. Mnie taki najczarniejszy scenariusz – podobnie jak wielu Europejczykom – też przeleciał przez głowę, gdy Władimir Putin zażądał 1 marca zgody na interwencję wojskową na Ukrainie, Rada Federacji Rosyjskiej jednogłośnie mu jej udzieliła, a potem było już tylko coraz dramatyczniej. Mobilizacja i przegrupowanie wojsk rosyjskich, manewry, prowokacje, brak stanowczej reakcji ze strony Unii Europejskiej (najpierw był weekend, potem wygrały interesy poszczególnych krajów członkowskich), groźba sankcji wobec Rosji ze strony USA etc. Skojarzenia także miałam jak niejeden obywatel Europy: Putin wchodzi w buty Hitlera. Katastrofa! Po 75 latach od wybuchu II wojny światowej znowu pojawił się szaleniec, który chce pokazać, że jak coś chce, to osiągnie. A że po trupach niewinnych ludzi, którzy akurat żyją nie w tym miejscu, gdzie potrzeba, to nieważne.
Żeby była pełna jasność: nie bronię prezydenta Rosji. Jestem oburzona, że posuwa się do gróźb agresji wojskowej wobec innego niepodległego państwa tylko po to, by zrealizować swoje marzenie o imperium z czasów Związku Radzieckiego czy też jeszcze potężniejszego. Brzydzi mnie jego sposób komunikowania społeczeństwu rosyjskiemu i światu tego, co robi. Relacjonowania wydarzeń jednostronnie, wybiórczo, z zastosowaniem kłamstw, półprawd i manipulacji. Stosowania propagandy w najgorszym jej wydaniu. Według goebbelsowskiej zasady, że kłamstwo powtarzane wielokrotnie staje się prawdą. Gospodarz Kremla najwidoczniej jednak w tę zasadę wierzy. Wierzy też w jej oddziaływanie, choć zakładam, że durniem nie jest i nie sądzi, iż każdy da się złapać na haczyk. I ma rację. Nawet taki wynaturzony sposób przekonywania do uprawianej polityki i dbania o interesy własne oraz krajowe znajdzie odbiorców w szerokim audytorium. To nic, że przede wszystkim rosyjskim. Bo co taki przeciętny Rosjanin (a takich jest zdecydowanie najwięcej, podobnie jak w większości społeczeństw) z tego wyciąga dla siebie? Że może i Putin nie do końca szczerze informuje o swoich posunięciach i o reakcjach świata, ale za to daje gwarancję, że jakby prawa obywateli rosyjskich nie były respektowane, to on stanie w ich obronie, posuwając się nawet do inwazji wojskowej. Czy w obliczu takich efektów propaganda (w wersji ekstremalnej etycznie naganna) jest zła? Nie dla Putina, tychże przeciętnych Rosjan oraz wszystkich, którzy w jego przesłanie uwierzą, bo zamierzone konsekwencje zostały osiągnięte. Dopiero pozbawienie społeczeństwa możliwości wygodnego życia i realizacji interesów mogłoby przynieść skutki odwrotne. Ale do tego włodarz moskiewski nie dopuści. Bo wciąż zakładam, że durniem nie jest, choć władza mocno uderzyła mu do głowy i – jak to zauważyła Angela Merkel – oderwała go od rzeczywistości. Dlatego długofalowo skrajnej propagandy uprawiać nie będzie, a jeśli nawet, to w mniejszej skali niż obecnie. A takim jak ja pozostaje krytyka, oburzenie, moralizowanie.
Ekstremalne środki przekonywania do własnego stanowiska budzą sprzeciw. Potępianie jest tu jak najbardziej na miejscu, co nie zmienia faktu, że takie środki będą stosowane, ilekroć w grę wejdą czyjeś interesy i ambicje, a ustrój państwowy i społeczeństwo będą na to pozwalać – tak wskazuje historia świata. Jednak potępianie propagandy w ogóle to przesada. Taka postawa to po prostu hipokryzja. Propaganda przecież towarzyszy ludzkości od zawsze. Ludzie (jednostki, organizacje, państwa) podejmowali, podejmują i podejmować będą celowe działania, aby kształtować określone poglądy innych przedstawicieli swego rodzaju. Jak uznają, że najskuteczniejszą (czasem już jedyną) drogą do osiągnięcia tego celu jest wyłącznie manipulacja intelektualna i/lub emocjonalna, to po nią sięgają, tak jak sięgali i sięgać będą. O ile manipulacja ma ewidentnie negatywny wymiar, o tyle samo przekonywanie do założonych z góry poglądów (zachowań, postaw) jest naturalne, nawet jeśli denerwuje czy zniechęca. Taka propaganda nie jest zła. Znamy ją dobrze z kampanii wyborczych na rzecz równouprawnienia czy praw mniejszości seksualnych. Możemy kupić jej przekaz lub nie. Decyduje siła argumentów, inteligencja przy wykorzystywanych środkach propagandowych i możliwość ich skonfrontowania. W tym ostatnim przypadku demokracja i nowe technologie są naszym sprzymierzeńcem – mamy nieograniczony dostęp do różnych treści i obrazów. Możemy kontrolować każdą propagandę, o ile tylko mamy na to ochotę.