Na tle zwykłej oferty sprzedaż lutowej siódemki nie wypada źle: to była obligacja najczęściej kupowana w poprzednim miesiącu i wypracowała prawie 60 proc. całego wyniku na rynku detalicznym (w sumie prawie 475 mln zł). Ale gdy porównać ją do sprzedaży listopadowej trzynastki (czyli obligacji na 13 miesięcy z oprocentowaniem na poziomie 3 proc.), wypada raczej blado. Trzynastka sprzedała się aż za 874,3 mln zł. Dzięki temu ministerstwo ustanowiło rekord w wartości sprzedaży obligacji detalicznych (ponad 1,14 mld zł, licząc razem ze standardowo sprzedawanymi papierami) i ogłosiło sukces. Przede wszystkim – mówili przedstawiciele MF – sprawdziliśmy głębokość rynku detalicznego i wiemy już, że możemy wykorzystywać jednorazowe niestandardowe emisje do pozyskiwania pieniędzy na finansowanie deficytu, zamiast sprzedawać w tym celu dużym inwestorom instytucjonalnym np. bony skarbowe.
>>> Obligacje mniej atrakcyjne, lokaty górą. Czytaj więcej o wynikach sprzedaży lutowej "siódemki"
– W porównaniu z wynikami sprzedaży listopadowej trzynastki sprzedaż lutowej siódemki dała ciekawy wynik analityczny. Okazało się, że nasi nabywcy skłonni są zaakceptować nieco dłuższy okres oszczędzania w zamian za wyższe oprocentowanie, przy czym ten najbardziej pożądany okres oszczędzania wydaje się zbliżony do jednego roku – komentował wyniki Piotr Marczak, dyrektor departamentu długu publicznego w Ministerstwie Finansów. Według niego MF weźmie to pod uwagę przy konstruowaniu kolejnych niestandardowych ofert.
Resort finansów oficjalnie jest zadowolony z wyników i twierdzi, że co do głównych założeń jego strategia się sprawdza: klienci kupują obligacje o krótszym terminie od standardowego (2 lata). Ale analitycy nie kryją rozczarowania.
Reklama
– W listopadzie wydawało się, że eksperyment się powiódł. Teraz raczej trudno o optymizm – mówi Michał Sadrak, analityk Open Finance.
Wyniki sprzedaży w lutym nazywa zaskakująco słabymi. Bo konstrukcja oferty – obiektywnie – nie była zła. MF zbierało pieniądze na stosunkowo krótki termin (7 miesięcy) i dawało oprocentowanie porównywalne z bankowymi lokatami. Odsetki płacone przez ministerstwo od lutowej siódemki to 2,62 proc. w skali roku. A średnie oprocentowanie półrocznej bankowej lokaty wynosiło – według danych zebranych przez Open Finance – także 2,62 proc.
– Oczywiście znajdziemy depozyty bankowe, które pozwolą zarobić więcej. Może jest tak, że środki znów zaczęły trafiać do banków. Może klienci oswoili się z niskim oprocentowaniem depozytów. Trudno to jednak wytłumaczyć – mówi.
Ekspert spekuluje, że być może ministerstwo popełniło błąd, wychodząc na rynek z drugą niestandardową ofertą tak szybko. – Trudno nazwać okazjonalnym coś, co jest sprzedawane co dwa miesiące. Być może MF przesadziło z częstotliwością i teraz jednak poczeka dłużej z kolejną emisją tego typu – mówi. I podaje jeszcze inny trop: konstrukcja, która bezpośrednio nawiązuje do bankowej lokaty progresywnej, czyli takiej, w której odsetki rosną z upływem czasu. Zdaniem Sadraka wzorowanie się na bankach to nie najlepszy pomysł. Tym bardziej że zasada progresywnego oprocentowania sprawia, że nieopłacalne staje się wyjście z inwestycji przed terminem. W przypadku lutowej siódemki przez pierwszy miesiąc oprocentowanie wynosi tylko 1 proc., a przez kolejnych pięć – jedynie 2 proc.
Jakie rodzaje obligacji są na rynku oraz na co zwracać uwagę przy inwestowaniu? Czytaj więcej w artykule: Nie tylko oprocentowanie. Czym różnią się obligacje?