Taka diagnoza wydaje się z początku dość zaskakująca. Bo przecież w ciągu zaledwie kilkunastu dni od zaostrzenia się napięcia między Zachodem a Rosją mocne spadki zaliczyły wszystkie giełdy w regionie. Również niemiecki indeks Dax (pokazujący zmianę wartości 30 najważniejszych spółek notowanych we Frankfurcie) spadł w tym czasie o 5 proc.

Tylko że – zdaniem „Handelsblatt” – obwinianie o spowodowanie korekty zawirowań na Krymie jest przejawem bardzo powierzchownego podejścia do sprawy. Bo w rzeczywistości kryzysy polityczne są (zazwyczaj) tylko iskrami, które doprowadzają do giełdowych pożarów. Sama iskra jednak nie wystarczy. By pojawił się ogień, potrzebny jest jeszcze materiał, który będzie się dobrze palił. A tego – pisze „Handelsblatt” – na niemieckiej giełdzie nie brakuje.

Takim punktem zapalnym są same... notowane we Frankfurcie przedsiębiorstwa. I ogromny rozjazd pomiędzy kursem ich akcji, a faktyczną kondycją finansową najważniejszych niemieckich firm. I tak tylko w roku 2013 Dax urósł o 25 proc. Tymczasem notowane na nim firmy zarobiły średnio o 8 proc. mniej niż rok wcześniej. Na przykład koncern chemiczny Lanxess, zamiast mieć spodziewane 50 mln euro zysku, zakończył rok ze stratą 159 mln. Volkswagen miał zarobić 9,5 mld euro, a zarobił tylko 9,06 mld (wobec 21 mld w roku 2012!). Z kolei Deutsche Bank zakończył rok z wynikiem 930 mln euro (a nie 2,1 mld, jak pierwotnie zakładali analitycy). Wielkie straty w roku 2013 poniosły też RWE i ThyssenKrupp.

Problem dotyczy nie tylko gigantów, których akcje są ujęte w indeksie Dax. Podobny obraz wyłania się z analizy wyników drugiej i trzeciej ligi niemieckich spółek giełdowych. Po ujawnieniu wyników za rok 2013 dwie trzecie spośród nich również wypadło gorzej, niż się pierwotnie spodziewano.

Reklama

Nie znaczy to oczywiście, że chwieje się niemiecka gospodarka. A i wymienione firmy nie stoją nad przepaścią. Wszak przynoszą dochody, których wielu mogłoby im pozazdrościć. Problem tylko w tym, że nie są to dochody aż tak wielkie, jak nakazywałaby sądzić trwająca na niemieckiej giełdzie hossa. Bo we Frankfurcie byk rządzi już od dobrych paru lat. Od krachu z 2008 r. (Dax spadł wtedy poniżej 2 tys. pkt) indeksy rosną tam niemal nieprzerwanie. Już w lipcu 2013 r. pobity został historyczny rekord z roku 2007 (8,1 tys. pkt). Dziś Dax jest powyżej 9 tys. pkt. Na historyczne szczyty wspiął się też indeks MDax, który pokazuje kursy akcji średniej wielkości spółek (16 tys. pkt wobec 4 tys. w roku 2008). Problem tylko w tym, że – jak twierdzi „Handelsblatt” – nie ma to większego związku z rzeczywistością. Dlatego lada dzień może nastąpić bolesna korekta. Potrzebny jej tylko pretekst. A kryzys w relacjach z Rosją nadaje się do tego znakomicie.