My im nie mamy czego zazdrościć, bo prowadząc niewypowiedzianą wojnę z Rosją, jednocześnie walczą o nowy kształt swojego państwa (i nie mam tu na myśli obszaru terytorialnego – robią, co mogą, by zachować dotychczasowe granice, lecz sposób funkcjonowania kraju, struktury administracyjne i ich zasady działania) i swoją ewentualną obecność we wspólnocie europejskiej. Raczej powinniśmy podziwiać. Że realizują to arcytrudne zadanie. Że mimo wszystko wybory prezydenckie, które mają otworzyć lepszy rozdział w historii Ukrainy, się odbędą. Że do urn pójdzie zdecydowana większość obywateli (szacunki mówią o ponad 80 proc. frekwencji). Mają ogromną motywację: wizję dobrego życia. I wiedzą, że ta wizja nie spełni się sama. Mają świadomość, jak ważna jest ich aktywność. Wierzą, że postawią na tego człowieka, który zadba o interesy całego społeczeństwa, a nie tylko o własne, najbliższego otoczenia i wybranych grup. Nie zniechęca ich to, że już kolejny raz będą głosować, podpierając się tylko tą wiarą. Mają nadzieję, że tym razem podejmą właściwą decyzję.

Polacy zazdroszczą Niemcom, Brytyjczykom, Holendrom i jeszcze kilku narodom z UE. Bo im żyje się łatwiej. Bo są zamożniejsi. Bo mają sprawniejsze rządy, przyjaźniejsze państwa. Bo z nimi bardziej się liczy świat. Ale czy coś z tego wynika? Tyle że od naszych włodarzy oczekujemy, że jako kraj awansujemy do unijnej ligi najbogatszych, co się przełoży na wyższą stopę życia każdego obywatela. Nie chcę powiedzieć, że jako jednostki nic nie robimy. Robimy! Jesteśmy przecież ambitni, pracowici. Lubimy awansować w hierarchii społecznej (lokalnej, regionalnej, europejskiej, światowej). Tylko z naszą obecnością w przestrzeni publicznej jest jakoś słabo. Tak się skupiliśmy na własnych sprawach, że zapominamy o swoich uprawnieniach/obowiązkach obywatelskich. Nie mamy takiego motoru napędowego, jak Ukraińcy. To oczywiste: jesteśmy w innym punkcie niż nasi wschodni sąsiedzi. Na tym wyższym szczeblu drabiny działa mieszanka lenistwa i myślenia o braku mocy sprawczej. Działa odurzająco. Na tyle silnie, że zatrzymuje nas w domach. A że się będą ważyć losy składu europarlamentu i polskiej w nim reprezentacji. Cóż… Nie ma w większości nas ukraińskiej nadziei. Szkoda!

W najbliższy weekend trzymam kciuki. Za możliwie najlepszy wybór Ukraińców. I za to, abyśmy wyrzucili mieszankę na śmietnik.