Podczas gdy czytelnicy serwisów informacyjnych czy widzowie telewizji newsowych denerwowali się, kiedy PKW poda wyniki europejskich wyborów, to członkowie komisji z wypiekami na twarzy śledzili losy samochodów z okręgowych komisji wyborczych. Auta wiozły protokoły końcowe z każdej komisji okręgowej z wynikami wyborów. Od momentu ich przybycia zależało, kiedy PKW będzie mogła podać ostateczne wyniki wyborów. – Czekamy na Gorzów, jest już za Poznaniem – informował nas jeden z członków PKW w poniedziałkowe popołudnie. – Przejechali już Łódź, mają kilkadziesiąt kilometrów do Warszawy – zawiadamiał ponad godzinę później. W końcu przed 21.00 samochód z dokumentem dotarł do Warszawy do siedziby PKW. I dopiero po kolejnych czterdziestu minutach sędziowie wyszli na konferencję prasową, podając ostateczne wyniki wyborów.

Zobacz tutaj ostateczne wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego w Polsce.

Kuriozum sytuacji polegało na tym, że te dane od kilku godzin były już w Komisji przesłane drogą elektroniczną. Tyle, że Kodeks Wyborczy wymaga, by zostały one uwierzytelnione przez papierowe dokumenty z poszczególnych okręgowych komisji wyborczych. Dlatego, mimo że PKW wyniki już miała, to i tak musiała czekać na papierowy protokół, a potem sprawdzić, czy dane na nim zgadzają się z tymi wprowadzonymi wcześniej. Dopiero takie uwierzytelnione dane były podstawą do ogłoszenia komunikatu przez PKW. A gdyby nie drogi ekspresowe i autostrady, to być może wyniki poznalibyśmy we wtorek. Podobnie byłoby, gdyby samochód wiozący wyniki miał stłuczkę.

Rozwiązaniem byłoby zatwierdzenie możliwości elektronicznego przekazywania protokołów do PKW i określenia sposobu ich uwierzytelnienia.

Reklama

To chyba najbardziej wyrazisty dowód na to, że nasze prawo nie nadąża za rzeczywistością i to pomimo tego, że od niedawna obowiązuje ustawa o informatyzacji administracji publicznej, która miała pomóc w „depapieryzacji” pracy urzędników. Jednak ta ustawa nie dotyczy papierowych protokołów wyborczych. – Oczywiste jest, że rzeczywistość będzie zawsze wyprzedzała prawo. Dlatego nie jestem zwolennikiem nazbyt częstego zmieniania go, bo i tak ciągle będą objawiały się tego typu luki. Ale warto by było rzeczywiście przemyśleć i może kompleksowo wprowadzić większe zmiany w Kodeksie Wyborczym – uważa politolog Kazimierz Kik.

– Tak jest choćby z ciszą wyborczą. Sam ten instrument jest ważny i w demokracji potrzebny. Warto się przed głosowaniem wyciszyć, by nie podejmować decyzji pod wpływem emocji. Jednak przepisy te trudno zastosować do mediów społecznościach – mówi Kik i dodaje, że choć mocno krytykowana opinia PKW, że złamaniem ciszy może być lajkowanie na Facebooku politycznych wpisów, prawnie była jak najbardziej uzasadniona, to jednak jej stosowanie jest po prostu mało racjonalne.

Oto 8 wyzwań, z którymi muszą się zmierzyć polscy europosłowie

Jak wynika z naszych informacji, do PKW wpłynęło kilka zawiadomień w sprawie złamania w ten sposób prawa wyborczego. Pojedyncze lajki raczej nie są kłopotem, ale można sobie wyobrazić nadużycia, np. sztab wyborczy kupujący kilkadziesiąt tysięcy polubień w trakcie ciszy wyborczej. Dlatego posłowie powinni zastanowić się nad rozwiązaniem, które nie narazi PKW na śmieszność, a z drugiej strony będzie regulowało kwestię ciszy w takich mediach, jak Facebook czy Twitter.
Przy okazji niskiej wynoszącej zaledwie 23,8 proc. frekwencji, wrócił też temat głosowania przez internet. Mogłoby to być lekarstwem na niską obecność Polaków w lokalach wyborczych. Szczególnie że z niedawnego raportu Rzecznika Praw Obywatelskich i CBOS wynika, że taką właśnie formułę popiera aż 76 proc. Polaków, z tego aż 44 proc. uważa, że ta metoda powinna być dostępna dla wszystkich, a kolejne 32 proc., że tylko dla osób, które mają problemy z dotarciem do lokali wyborczych. – Zapewne e-głosowanie rzeczywiście podniosłoby z lekka frekwencję wyborczą, ale nie oszukujmy się: byłaby to co najwyżej proteza, a nie lekarstwo na niskie zainteresowanie Polaków życiem politycznym i jeszcze mniejsze zaufanie do polityków, a to są główne powody absencji wyborczej – uważa Alek Tarkowski, socjolog z Centrum Cyfrowego Projekt: Polska.

>>> Czytaj też: Wybory do PE: frekwencja w UE wyniosła 43,11 proc