Przez ostatnie 200 lat liczba ludzi na świecie wzrosła z 1 do 7 miliardów, czyli siedmiokrotnie, a produkt światowy per capita 10 razy, pisze Jan Cipiur w Obserwatorze Finansowym. Wynika z tych proporcji, że realny produkt globalny brutto brany „na wagę” urósł aż 70-krotnie. Wydaje się, że to dużo, ale wobec aspiracji i tłoku na Ziemi ciągle mało, zwłaszcza że dysproporcje międzykontynentalne pozostają ogromne.

ikona lupy />
Gospodarka światowa / ShutterStock

Staraniem OECD ukazała się właśnie praca mająca szanse wejść na wiele lat do ścisłej czołówki źródeł cytowanych w naukach ekonomicznych oraz publicystyce gospodarczo-biznesowej. „Jak się żyło?” (How was life?: Global well-being from 1820) ukazuje w liczbach i wskaźnikach rozwój świata od początków XIX wieku. Autorami są historycy gospodarki i ekonomiści skupieni wokół wspieranego głównie w Holandii projektu badawczego Clio-Infra. Ich związek z Holandią jest o tyle naturalny, że „Jak się żyło?” nawiązuje do epokowego dorobku guru historycznej statystyki gospodarczej i rachunków narodowych, jakim był zmarły w 2010 r. brytyjski ekonomista związany ściśle z OECD i Uniwersytetem Groningen – Angus Maddison.

Reklama

Dzięki badaniom Maddisona, wyniki które zawarte zostały w jego fundamentalnych książkach pt. „The World Economy – a Millenial Perspective” i „The World Economy – Historical Statistics”, uzyskaliśmy rzetelne (na miarę dostępności danych), szacunki obrazujące demograficzny i gospodarczy rozwój świata przez dwa minione tysiąclecia. „Jak się żyło?” zawęża perspektywę do nowożytności liczonej od wybuchu rewolucji przemysłowej, a jednocześnie rozszerza ją dzięki badaniom obejmującym znacznie obszerniejsze niż u Maddisona spektrum czynników wpływających na jakość i poziom życia ludzi.

Istotne jest, że zainteresowania nie zostały zawężone do państw tzw. Zachodu, lecz mimo naturalnych problemów z faktografią objęły wszystkie kontynenty. Tu nad Wisłą możemy mieć satysfakcję, że wśród 25 państw przebadanych indywidualnie jest Polska.

Książka liczy prawie 300 stron, aż gęstych od faktów, liczb, wskaźników i wniosków prezentowanych na podstawie dorobku naukowego setek badaczy. Będzie przywoływana przez najbliższe lata po wielokroć. Z okazji jej „prapremiery” kilka aspektów w subiektywnym wyborze i z równie subiektywnym komentarzem.

>>> Czytaj też: USA największą naftową potęgą na świecie. Rosja straci swoje geopolityczne znaczenie

Ludzie i to czego zdołali się dorobić

Liczba ludności świata rośnie bez ustanku i niestety coraz szybciej. Ostrożne raczej prognozy mówią, że z końcem XXI wieku będzie żyło ponad 10 miliardów ludzi. W tym świetle kolportowana nad Wisłą teza o rzekomym kryzysie demograficznym z powodu grożącego nam podobno w kraju niedoludnienia jest niezwykle fantazyjna.

Co innego należy mówić – na szczęście nie jest nas teraz na Ziemi większe jeszcze mrowie, jakie mogło być. Zawdzięczamy to mechanizmowi sprawiającemu, że spadek śmiertelności powodował jednoczesny spadek rozrodczości. Im szybciej po spadku śmiertelności opadała chęć rozmnażania, tym skuteczniejsze było szachowanie demografii. Ten nieodwracalny proces zmniejszania tempa rozrodczości wraz z rosnącą długością życia nazwany został „przemianą demograficzną” (demographic transition).

Co ciekawe, nie ma dowodów na to, przemiana ta wiąże się z industrializacją, urbanizacją i poprawą warunków życia, więc domniemywać można, że spadek rozrodczości to odpowiedź ludzi na ciężary utrzymywania dużych rodzin. Jest to oczywiście jedynie hipoteza – warta jednak uwzględnienia w polskich debatach.

Jeszcze mocniej zaskakuje, że wielki wyż demograficzny w Europie i USA z okresu lat 50. i 60. XX wieku wcale nie musi wiązać się przede wszystkim z przekładaniem zawarcia milionów małżeństw na okres po zakończeniu wojny. Po pierwsze, w wielu państwach zachodnich wzrost rozrodczości dawał o sobie znać już w latach 30. i 40. Po drugie, liczba narodzin zwiększyła się także w państwach neutralnych, ale najważniejszy okazać się mógł zmniejszony dla kobiet tzw. koszt alternatywny (opportunity cost) posiadania dzieci.

>>> Czytaj też: Moody's wychwala nasz kraj. "Polska ma jeden z najstabilniejszych ratingów"

Otóż powojenne wynagrodzenia mężczyzn rosły szybciej niż zarobki kobiet, co zachęcało żony do pozostawania w domach i zdawania się na pracę mężów. Młode panny i mężatki musiały ponadto konkurować o posady ze starszymi kobietami zatrudnionymi w czasach wojennych. Już pracujące nie chciały oddawać swoich miejsc pracy młodszym koleżankom, a podaż pracy dla kobiet wzrosła dopiero, gdy pierwsza wielka fala kobiet zaczęła przechodzić na emerytury.

W sprawie najbliższej przyszłości założyć można, że jeśli nie zdarzy się w Europie kataklizm wojenny to długość życia nie spadnie, a zatem nie grozi nam przyspieszenie rozrodczości, natomiast wielkie nadmiary ludności w Azji i Afryce będą zapewne silnym katalizatorem migracji. Przemieszczanie się ludności między kontynentami powodować może silne napięcia polityczne, kulturowe i społeczne odczuwane nie tylko w skali regionalnej, ale także globalnej. Łagodzić je może głównie wyrównywanie zdolności wytwórczych, co zresztą następuje.

>>> Całość artykułu w Obserwatorze Finansowym