W jakim miejscu jesteśmy z restrukturyzacją spółdzielczych kas oszczędnościowo-kredytowych? Czy to początek, środek, czy zbliżamy się do końca tego procesu?

To zależy, o jakim aspekcie mówimy. Jeśli chodzi o rozpoznanie sytuacji w SKOK-ach, to jesteśmy pod koniec. Chociaż cały czas wychodzą na jaw nowe okoliczności, np. w kilku kasach robimy ponowne badanie sprawozdań finansowych za 2013 r., co do których rzetelności mamy wątpliwości. A jeśli chodzi o same działania restrukturyzacyjne, to wydaje mi się, że nie doszliśmy do połowy.

Mówi pan to już po wniosku o upadłość SKOK-u Wołomin, którego aktywa przekraczały 2 mld zł. Czekają nas więc kolejne duże upadłości w sektorze SKOK?

Wszystko zależy od tego, jak potoczy się restrukturyzacja. Czy ścieżką upadłościową, czy przejmowania zagrożonych upadłością SKOK-ów przez banki. Wiele zależy od tego, ile środków przekaże SKOK-om Kasa Krajowa. O takiej konieczności mówiliśmy już w ubiegłym roku – chodzi np. o uproszczenie struktury spółek i innych podmiotów powstałych ze środków całego sektora SKOK oraz ściągnięcie dywidendy z zarejestrowanej w Luksemburgu spółki SKOK Holding. Tymczasem według naszych informacji Kasa Krajowa pożyczyła z tej spółki 50 mln zł i pobrała jedynie 2 mln zł dywidendy – na poczet odsetek, jakie ma zapłacić od tej pożyczki. Jednocześnie znacznie wyższą dywidendę – w wysokości ponad 3 mln zł – otrzymał ze SKOK Holding podmiot, który według Kasy Krajowej nie pozostaje w związkach z systemem SKOK, a mianowicie SIN G. Bierecki spółka jawna.

Reklama

Czy są jeszcze takie sytuacje, jak w SKOK-u Wołomin, gdzie 80 proc. pożyczek nie było spłacanych?

Przypadek SKOK Wołomin jest specyficzny, ale często w kasach występują inne poważne problemy.

Z czego one się biorą? Czy to nieumiejętność zarządzania? Celowe działania?

To miks jednego i drugiego. Z pewnością w części SKOK-ów to jest kwestia słabego zarządzania i braku właściwego nadzoru właścicielskiego. Problemy ze spłatą pożyczek są efektem tego, że osoby, które je wzięły, już wcześniej miały problemy ze spłatą zadłużenia. Ale mamy też ewidentne przypadki działania na niekorzyść kas, np. w zakresie zawierania umów wyprowadzających działalność SKOK do podmiotów zewnętrznych.

Skoro było działanie na niekorzyść, to czy KNF złożyła jakieś zawiadomienia o podejrzeniu popełnienia przestępstwa w SKOK-ach?

Tak. My sami złożyliśmy pięć wniosków do prokuratury. Kolejnych szesnaście zostało przekazanych przez wprowadzonych przez KNF zarządców komisarycznych. W tym kontekście ważna jest deklaracja prokuratora generalnego, który poprosił wszystkie prokuratury o informacje dotyczące postępowań w sprawach związanych ze SKOK-ami.

Na razie Bankowy Fundusz Gwarancyjny wypłacił ok. 3 mld zł deponentom dwóch upadłych SKOK-ów, dopłaca też bankom przejmującym kasy. Ile jeszcze będzie kosztować restrukturyzacja SKOK-ów?

Tego w tej chwili nie da się precyzyjnie określić. Ale nie wykluczyłbym, że to będą jeszcze 2–3 mld zł.

Porozmawiajmy o bankach komercyjnych. Czy pana zdaniem ten rok będzie stał u nas pod znakiem fuzji i przejęć? Wśród finansistów to ostatnio popularny temat.

Jako KNF nie mamy formalnych wniosków dotyczących takich transakcji. Tak długo, jak ich nie ma, nie ma mowy o tendencji. Naturalne jest natomiast to, że są na rynku osoby, które żyją z takich transakcji. W ich interesie jest zatem, żeby mówiło się i działo tu jak najwięcej.

Rynek polski jest atrakcyjny z punktu widzenia inwestorów w sektorze bankowym. Jeśli ktoś decyduje się na to, by stąd wyjść, to nie dlatego, że jest niezadowolony z wyników w Polsce, ale raczej ze względu na problemy gdzie indziej.

Ostatnio mówi się o dwóch przypadkach. W jednym amerykański inwestor…

…chodzi o grupę GE i polski Bank BPH…

…zadeklarował, że dopiero rozważa zasadność podjęcia decyzji o wyjściu z naszego kraju. Ten inwestor wie, że złożył określone zobowiązania wobec KNF i te zobowiązania muszą zostać dotrzymane. Między innymi te dotyczące udziału akcji polskiego banku znajdujących w wolnym obrocie na giełdzie. W drugim przypadku inwestor przygotowuje się do wprowadzenia akcji polskiego banku na giełdę.

Ten drugi to Raiffeisen. Ale na pewno czytał pan wypowiedzi prezesów największych banków, którzy spodziewają się w najbliższym czasie konsolidacji. I tego, że zostanie u nas kilku dużych graczy, a reszta to będą niewielkie instytucje.

Ci prezesi są zainteresowani tym, żeby wykazywać przed akcjonariuszami, iż są aktywni. Ja jestem od zapewnienia bezpieczeństwa depozytów. Powtórzę to, co już mówiłem: stopień koncentracji sektora, jaki mamy, jest bliski optimum z punktu widzenia zarówno bezpieczeństwa klientów, jak i państwa. Nie mamy banków, które byłyby zbyt duże, byśmy nie mogli ich uratować ze środków krajowych zgromadzonych w BFG. Wolałbym, żeby sektor bankowy rozwijał się dzięki wchodzeniu na rynek nowych podmiotów.

W jakich przypadkach będzie się pan zatem sprzeciwiał fuzjom? Czy w pierwszej dziesiątce banków nie będzie połączeń?

Działamy w ramach danego nam mandatu. Będziemy bardzo wnikliwie badać potencjalne czynniki ryzyka, szczególnie przy transakcjach w pierwszej dziesiątce czy nawet w pierwszej piętnastce banków. Trzeba pamiętać, że wiele z tych banków ma za sobą okres bardzo agresywnej polityki wzrostu – dotyczącej głównie kredytów we frankach. Te kredyty muszą być w bezpieczny sposób sfinansowane przez banki.

Jak na sytuację krajowych banków wpływa kryzys na Wschodzie?

Zaangażowanie banków z Polski na Wschodzie jest marginalne. Na podmioty z Rosji przypada 0,1 proc. znaczących ekspozycji o wartości ok. 1 mld zł. Ukraina to 0,18 proc., a Białoruś 0,08 proc. Oczywiście, kryzys na Ukrainie i w Rosji może dotyczyć banków poprzez kłopoty krajowych przedsiębiorstw, które są ich klientami. Ale widać też inną tendencję: docierają do nas sygnały, że sąsiedzi ze Wschodu są zainteresowani składaniem depozytów w polskich bankach.

Są zainteresowani czy to już ma miejsce? Chodzi o filie polskich instytucji?

Nie – o banki w Polsce. Ta tendencja ma już miejsce.

Jak to się odbywa? Rosjanie, Białorusini przywożą gotówkę do Polski, robią przelewy?

Sposoby są różne. Polska to dla nich stabilność i Unia Europejska.

Jak ocenia pan to, że w ostatnim czasie jest coraz więcej informacji o procesach wytaczanych bankom przez osoby spłacające kredyty we frankach, które straciły na spadku wartości złotego?

Po pierwsze, dotychczasowe rozstrzygnięcia nie odnoszą się do najważniejszych zapisów tych umów, a tylko np. do warunków wystawienia bankowego tytułu egzekucyjnego. Po drugie, z wyjątkiem mBanku i procesu dotyczącego oprocentowania kredytów to są orzeczenia w pierwszej instancji. Monitorujemy to zjawisko, ale procesy odnoszą się tylko do określonej, niewielkiej grupy klientów oraz konkretnych stanów faktycznych i prawnych. Nie mają więc znaczącego przełożenia na sytuację całego sektora. W każdym przypadku trzeba zbadać konkretną sytuację z momentu udzielania kredytu, uwzględniając wydaną przez nadzór rekomendację S – jeśli bank nadużył zaufania klienta, to może on dochodzić swoich praw.

Kredyty we frankach są dobrze spłacane i nie wydaje się, by dużo osób narzekało, że są one dla nich niekorzystne. Ci, którzy mają kłopoty ze spłatą, mają je nie dlatego, że wzięli kredyt we frankach, ale dlatego, że np. stracili pracę i nie byliby też w stanie spłacać zadłużenia w złotych.

Niedawno KNF ogłosiła wytyczne dla firm ubezpieczeniowych dotyczące likwidacji szkód w ubezpieczeniach komunikacyjnych. Czy zgadza się pan z opinią, że dostosowanie się do nich spowoduje duży wzrost cen polis?

A o ile na przestrzeni ostatnich lat spadły stawki takich ubezpieczeń?

O ile?

Podaje się, że nawet o ok. 20 proc. Z drugiej strony przecież nie spadają odszkodowania ani ceny części. Jeżeli dzisiaj ktoś mówi, że wytyczne spowodują znaczący wzrost cen polis, to ja pytam: a co się działo z wynikiem technicznym towarzystw w grupie ubezpieczeń komunikacyjnych? Z punktu widzenia nadzorcy trwałe straty są nie do zaakceptowania. Również z perspektywy prowadzenia poważnego biznesu i przestrzegania obowiązków ustawowych. Ustawa mówi, że składka musi być adekwatna do ryzyka i kosztów. Jeżeli więc stawki wzrosną, to nie z powodu wytycznych KNF, ale dlatego że nastąpi powrót do stanu określonego przez ustawodawcę. A komentarze ze strony samych towarzystw ubezpieczeniowych nie są już tak negatywne jak na samym początku. Rynek wymaga stabilizacji – w pozytywnym znaczeniu tego słowa. Klient musi mieć pewność, że jeśli zapłacił składkę, to jeżeli wydarzy się szkoda, zostanie ona naprawiona. My musimy patrzeć z jednej strony na bezpieczeństwo zakładów ubezpieczeń, bo one gwarantują wypłatę odszkodowań, ale z drugiej na to, żeby to odszkodowanie rzeczywiście naprawiało poniesioną szkodę.

Poza tym wytyczne KNF, jeżeli zostanie wdrożona bezpośrednia likwidacja szkód, dają zakładom bezpieczeństwo, że wszyscy będą stosowali podobne zasady likwidacji szkód. Dotąd jednym z problemów zakładów z bezpośrednią likwidacją szkód była obawa, że każdy będzie postępować po swojemu. Skoro teraz wszyscy będą działać według podobnych zasad, to klienci będą mieć pewność, że likwidacja będzie się odbywać szybciej, jej koszty będą niższe, bo spadną np. wydatki na rozwiązywanie sporów, nie trzeba będzie ponosić kosztów sądowych. Ostateczny bilans będzie można sporządzić dopiero po pewnym czasie, ale uważam, że będzie on pozytywny.

Ale drożej jednak będzie?

Będzie, ale dlatego że niektórzy na skutek wojny cenowej bardzo nisko schodzili z cenami polis. A później odbijali to sobie na klientach przy likwidacji szkód.

>>> Czytaj też: Świat finansów bezradny wobec ataków hakerskich. Banki potrzebują cyberpolicji