Oczywiście powinniśmy i musimy tak mówić, powinniśmy i musimy w to wierzyć. Przypomnijmy sobie jednak reakcję policji, służb granicznych i zwyczajnych obywateli po 11 września. Pamiętam trzy kolejki do samolotu w Londynie: obywatele UE, nieobywatele UE (wtedy jeszcze Polacy) i inni, wyłapywani przez policję z tych dwu kolejek, o podejrzanym wyglądzie, brodaci, z plecakami, i po prostu ustawiani do trzeciej, bardzo powoli posuwającej się kolejki. Nikt nie protestował.

Im więcej będzie takich zdarzeń jak w Paryżu, a zapewne będzie, tym bardziej nasza reakcja będzie się odruchowo rozszerzała na wszystkich muzułmanów. I nie o muzułmanów mi w tym przypadku chodzi – chociaż to sprawa niesłychanie ważna – lecz o nas samych, o los tolerancji w świecie zachodnim. Tolerancji, bez której nie ma nawet takiej kiepskiej demokracji, jaką mamy teraz. Straszną rzeczą jest zabijanie ludzi, lecz równie straszną byłoby sprawdzanie, czy moja babka nie była muzułmanką. Europa, bo sytuacja w Stanach Zjednoczonych jest jednak inna, od początku traktowała sprawę imigrantów z obcych kultur czy cywilizacji bez wyobraźni. Najpierw byli potrzebni do pracy, więc ich masowo sprowadzano do niektórych krajów.

Potem – słusznie – starano się ich poddać akulturacji, czyli nauczyć europejskich wartości. Z jakim skutkiem, nikt tego nie wie. A nawet badanie tego problemu jest bardzo trudne, gdyż naruszamy pewne liberalne tabu. Przecież oni, owi imigranci, mają prawo do swojej religii, kultury i obyczajów, o ile nie naruszają naszych wolności i praw. Spierano się zatem w kilku konkretnych przypadkach o granice owej swobody religijno-kulturowej. To było możliwe przed kilkoma dekadami, kiedy imigrantów było stosunkowo niewielu i zależało im nie tylko na pracy, ale także na zaadaptowaniu się do nowej ojczyzny. Obecnie są to miliony, które żyją w swoim świecie i niekoniecznie ich interesuje bycie Francuzami czy Szwedami.

Nikt nie wie, co i jak z tym problemem zrobić. Zastawiliśmy – my, Europejczycy – sami na siebie pułapkę. Demokracja i prawa człowieka miały być zasadami filozoficznymi, które stopniowo upowszechniają się na całym świecie. Teraz, kiedy już zaczynamy jasno mówić, że może nie wszyscy na świecie chcą demokracji i praw człowieka, zupełnie nie wiemy, jak tych, którzy nie chcą, potraktować. Kiedy Samuel Huntington pisał o „zderzeniu cywilizacji”, wielu myślicieli reagowało – słusznie – bardzo krytycznie. Bo przecież my, demokracja, nie chcemy się z nikim zderzać.

Reklama

A tu w ciągu kilkunastu miesięcy co najmniej dwa takie zderzenia, bo Rosja to też inna cywilizacja, chociaż nie wszyscy chcą to przyjąć do wiadomości. Musimy więc zacząć myśleć w kategoriach wroga, a jednocześnie nie chcemy tak myśleć i nie jesteśmy do takiego myślenia przygotowani. A przede wszystkim nasza konstrukcja demokracji po zakończeniu zimnej wojny (i przedtem w znacznej mierze też) umiejętnie broniła się przed ideą wroga. Prowadzono wojny, ale gdzieś na końcu świata, a Wietnam odegrał rolę wstrząsu moralnego tylko w Stanach Zjednoczonych.

Po 1989 roku wydało się, że już będzie spokój i pokój na stałe. Uwzględnianie ewentualności wojny czy konfliktu wewnętrznego oznacza nie tylko zmianę nastawienia opinii publicznej, ale także po prostu pieniądze i inwestycje w policję, armię, uzbrojenie. Zapominamy, że sukces gospodarczy Unii Europejskiej polegał w znacznej mierze na tym, że oszczędzano na wydatkach militarnych. Ale nie to jest najważniejsze. Ważniejsza jest obrona demokracji, która samą siebie wystawiła na niebezpieczeństwo. Mam wrażenie, że wszystkie piękne gesty niczego nie zmienią, a do władzy mogą dojść rozmaite wersje ksenofobii. Co zatem można czynić? Wyprzedzić europejskich antyimigracyjnych radykałów i wziąć się za ten problem (i problem Ukrainy) z całą powagą i intensywnością. Nie bacząc na interesy gospodarcze i uzależnienia energetyczne oraz na tolerancję dla świętego spokoju. Uratuje nas tylko stanowczość, czyli zmiana postawy na tolerancję odwagi, na przekonanie, że nasze wartości są po prostu lepsze, a inne dopuszczalne, o ile nie wadzą nikomu. Że dobrze rozumiany europocentryzm ma sens.