Nauczyciel języka angielskiego stawia sobie za cel rozkręcenie własnego biznesu i przebranżowienie się z edukacji na nowoczesne technologie. Z taką myślą Jack Ma zakładał przed laty swoją Alibabę, firmę, która obecnie jest największym chińskim imperium nowoczesnego typu. Rekordowe w segmencie technologicznym IPO przeprowadzone w dodatku na amerykańskim parkiecie w ubiegłym roku ugruntowało pozycję przedsiębiorcy-wizjonera. Czy cokolwiek jest w stanie przerwać dobrą passę Jacka Ma?

Podrabiane imperium

Przez długi czas wyglądało na to, że taka siła jeszcze w kosmosie nie powstała. Jednak pasmo kolejnych zwycięstw i kolejne miliardy dolarów, które przynosiły akcje Alibaby, zostało po raz pierwszy przysłonięte przez siłę, której obawiano się najbardziej. Która cały czas istniała, choć nie dawała o sobie w przypadku firmy Jacka Ma znać. Ciemną stroną mocy zdolną do zatrzymania wielkiego marszu po prymat w chińskim, a kto wie, czy w efekcie i nie w światowym e-handlu, okazał się rząd z Pekinu.

Reklama

Przez kilka tygodni na przełomie roku toczył się spór Alibaby z urzędem nadzoru internetowego o to, czy w serwisach kierowanych przez firmę nie znajduje się aby zbyt wiele podróbek zachodnich towarów. Chińska firma nie jest bowiem przedsiębiorstwem na kształt amerykańskiego Amazonu, który dysponuje własną siecią magazynów i zajmuje się siecią dystrybucji, ale sprawuje rolę jedynie pośrednika w łączeniu klientów ze sprzedawcami. Do imperium pana Ma należy wiele platform, ale dwie główne to Tmall, zrzeszająca sprzedawców markowych produktów i znanych producentów ze świata, oraz Taobao, porównywane do bazaru wszystkiego, co tylko przyjdzie do głowy. O to drugie miejsce w dużej mierze toczył się spór z rządem.

>>> Czytaj też: Chiński Amazon wchodzi na giełdę. Rekordowe IPO stanie się faktem?

Problem z Pekinem

Internetowe targowisko okazywało się bowiem nadmierne zaopatrzone w podróbki. Nie pierwszy raz chińska przedsiębiorczość miałaby w końcu pojawiać się w kontekście towarów wątpliwej oryginalności. Podróbki w Chinach nazywa się od dawna shanzhai – dosłownie oznacza to „górską fortecę". W dawnych czasach takie twierdze mieściły się daleko na granicach państwa, ich zadaniem była obrona przed atakami dzikich plemion. Najazdy często przypisywano lokalnym barbarzyńcom nazywanym piratami zza gór. Z czasem przyjęto nazywać tak coś gorszej jakości, działające na granicy prawa i unikające przy okazji płacenia podatków. Shanzhai może przybierać rozmaite formy. Podrabiana może być także osoba i filozofia stojąca za firmą z zagranicy. Yao Yingjia, projektant Lenovo chce być chińskim Jonathanem Ive'ym, szefem designu Apple. Lei Jun z Xiaomi za wzór stawia sobie Steve'a Jobsa i otwarcie o tym mówi. W przypadku Taobao od Alibaby podróbkami miały być towary, do istnienia których dotarł rząd.

Jack Ma w obronie swojej platformy stwierdził, że na Taobao nie można znaleźć produktów podrabianych, ale takich przeznaczonych do sieci. Wyraźnie podkreślał rozgraniczenie tych dwóch grup. Według szefa prawdziwych shanzhai w serwisie jest bardzo mało i trafiają się ze względu na ogromną skalę działalności. Jednak to, co kwestionował rząd według niego miało być produktem limitowanym, skierowanym do konkretnych odbiorców, oferowanym w sieci dlatego, że jest to znakomite miejsce do znalezienia odpowiedniej grupy docelowej. W końcu Taobao działa w systemie C2C. Według Ma to, że jakaś rzecz nie posiada oficjalnego certyfikatu, nie przekreśla potrzeby jej istnienia i nie tworzy z niej automatycznie podróbki. Gdy na spotkaniu z prasą pojawiło się pytanie o podrabiane dyplomy z uczelni wyższych, Jack Ma stwierdził, że czasem trudno jest zwalczyć ludzkie wady i że nie wszystkim udaje się być doskonałymi.

Alibaba dysponuje ponad 2000 pracowników, których pełnoetatowym działaniem jest przeczesywanie asortymentu oferowanego w Taobao pod kątem podróbek. Jednak w serwisie można znaleźć ponad miliard produktów, zatem trudno liczyć na to, że wychwycone zostaną wszystkie przypadki nadużyć. Użytkownicy także mogą raportować o swoich wątpliwościach do towarów. Rzeczywistość jest jednak o wiele prostsza od tej, którą przedstawia szef firmy. Jego serwisy pełne są towarów nieoryginalnych sprzedawanych bez żadnego skrępowania. Dla nowoczesnych, coraz bardziej podłączonych do sieci Chińczyków, którzy lubią poetyckie sformułowania i wysublimowane memy, być może „produkty internetowe” wspominane w tłumaczeniu przed Pekinem zastąpią dotychczasowe „shanzhai”.

Konkurencja nie śpi

Gdy Alibaba zajmowała się wojowaniem z rządem, konkurencja nie próżnowała i zajmowała się blokowaniem tak wielu ruchów, jak tylko się dało. Na pierwszy ogień poszło odcięcie dostępu do usług Alibaby w komunikatorze WeChat, jednym z najbardziej popularnych w Chinach. WeChat należy do firmy Tencent, odwiecznego rywala Jacka Ma. W komunikatorze nie można już korzystać z systemu mobilnych płatności Alipay oraz z serwisu muzycznego Xiami. Moment tego podwójnego ataku wybrano praktycznie w przeddzień rozpoczęcia się okresu związanego z chińskim nowym rokiem. Nowy rok, którego patronem będzie tym razem koza, rozpocznie się 19 lutego, jednak wcześniej miliony użytkowników będą dzielić się rozmaitymi treściami przy pomocy serwisów Alibaby. Zostaną tym samym postawieni przed wyborem korzystania z WeChatu, co skłoni ich prawdopodobnie do pozostania przy usługach Tencentu. Brak możliwości przekazywania pieniędzy za pomocą Alipay uderzy z kolei w tradycyjne wręczanie sobie tzw. „czerwonych kopert”, corocznego symbolicznego przekazywania pieniężnych upominków pakowanych w ozdobne koperty. Stawka pojedynku na koperty jest niebagatelna – w ubiegłym roku 5 mln użytkowników przekazało sobie ponad 20 mln kopert. Tym razem sam WeChat oddaje do dyspozycji swoim userom ponad 500 mln upominków i 3 mld wirtualnych kuponów na loterię związaną z nowym rokiem. Gdy analogiczną usługę uruchomiono 2 lutego br. w Alipay 5 mln kopert rozeszło się w… 8 godzin.

Jeżeli komuś byłoby mało tych nowości made in China, to kolejnym planem Alibaby jest także testowa usługa dostarczania towarów dronami. Między 4 a 6 lutego sprawdzano możliwości takiego doręczania na terenie kilku miast. Partnerem była firma kurierska YTO Express. 450 klientom dano możliwość wyboru dostawy przy pomocy bezzałogowego drona. Na pierwszy ogień do testów poszły paczki zawierające jedynie produkty z konkretnej, wcześniej ustalonej listy. W zasadzie był to jeden produkt - specjalna herbata imbirowa zawierająca brązowy cukier mająca działanie rozkurczowe. Paczki musiały ważyć mniej niż 340 gramów, dostawa miała być gwarantowana w ciągu zaledwie jednej godziny. Odbiorcy musieli także znajdować się w określonym promieniu od centrów dystrybucyjnych w Guangzhou, Pekinie i Szanghaju.