W 1947 r. przemysł zachodnioeuropejski produkował zaledwie 70 proc. tego, co rok przed wojną, czyli w roku 1938. Po apokalipsie kontynent cierpiał biedę i często głód. Pozostawienie Europy samej sobie mogło skończyć się rozciągnięciem sowieckiej dominacji daleko za Łabę, więc skuteczna pomoc w jej odbudowie była we wszechstronnym interesie Wolnego Świata. 5 czerwca 1947 r. sekretarz stanu w administracji prezydenta Trumana gen. George Marshall wystąpił w Harvardzie na uczelnianej uroczystości. Mówił tylko przez 10 minut, ale zdążył w tym czasie przedstawić niedolę Europy, uznać potrzebę udzielenia jej pomocy oraz objęcia przyszłym programem wsparcia także zdruzgotanych dopiero co Niemiec.

Od pierwszych słów do praktycznych czynów minęło bardzo mało czasu, choć prezydent Harry Truman był od demokratów, a senat i izba reprezentantów były pod kontrolą republikanów. Po intensywnej kampanii prowadzonej w celu uzyskania jak najpowszechniejszego poparcia, 3 kwietnia 1948 r., a więc w zaledwie 10 miesięcy od ogłoszenia inicjatywy, prezydent Truman podpisał ustawę rozpoczynającą 4-letni „Program Odbudowy Europejskiej” (European Recovery Plan), znany dziś powszechnie jako Plan Marshalla.

>>> Czytaj też: Rząd ma plan awaryjny. Co dla Polski oznacza rozpad strefy euro?

Stalin odrzucił pomoc, zgodnie zresztą z oczekiwaniami Amerykanów, więc beneficjentów pozostało 16. Na sfinansowanie Planu przeznaczono 13,3 mld dolarów, z czego 11,8 mld dolarów w darowiznach i 1,5 mld dolarów w pożyczkach. Nie były to dla USA kwoty niebosiężne, ale nie były też zupełnie bagatelne – w 1948 r. przychody budżetu federalnego wyniosły 41,5 mld dolarów, a nadwyżka budżetowa 11,8 mld dol., zaś w 1952 r. przychody budżetowe osiągnęły już 66,2 mld dol. (wojna koreańska) przy deficycie w wysokości 1,5 mld dol.

Reklama

Gdyby porównywać historyczne standardy bytowania (a wtedy zapominamy jak powszechne są dziś nieznane wówczas komputery i rzadkie bardzo jeszcze wtedy pralki automatyczne), to dla wyrażenia wielkości Planu w teraźniejszych realiach konieczne jest przemnożenie ówczesnych dolarów przez ok. 10. Odniesienie tamtych pieniędzy do współczesnych standardów życia wymaga przelicznika 13,7, natomiast jeśli porównywać zakupy tych samych towarów masowych (commodity) wtedy i dziś, to wówczas należałoby użyć mnożnika wynoszącego 26,8. Współczesna wartość Planu Marshalla wynosi zatem od ok. 130 mld do ok. 350 mld dolarów dzisiejszych dolarów.

Osią programu były darmowe dostawy paliw, żywności, pasz, nawozów, surowców oraz maszyn i urządzeń. Mniej znany zakres to transfer wiedzy technologicznej i sekretów sprawniejszego zarządzania, a także perswazja ze strony amerykańskich związków zawodowych z federacji AFL-CIO prowadzona w potrzebie cucenia zachodnioeuropejskiego ruchu związkowego odurzanego przez Stalina i Berię.

W pomocy amerykańskiej nie chodziło głównie o zaspokajanie bieżących potrzeb rzeczowych, bo człowiek dziś nakarmiony głodny jest już nazajutrz rano. Plan Marshalla działał na zasadzie tzw. counterpart funds, czyli „funduszów-duplikatów”. Dary przekazywane były rządowi, które odsprzedawał je za jakąś odpłatnością mieszkańcom i firmom swego kraju. Suma tych odpłatności tworzyła środki finansowe (counterpart fund) w walucie krajowej. Służyły one odbudowie infrastruktury i inwestycjom rozwojowym, ale mogły być też zmarnotrawione.

W 1952 r. produkcja przemysłowa Europy Zachodniej była wyższa o 30 proc. niż w 1938 r., a rolnicza wyższa o 15 proc. Skok był w wielkiej mierze zasługą wsparcia z tytułu Planu Marshalla. Plan położył mocne podwaliny pod Europejską Wspólnotę Węgla i Stali, tj. protoplastę dzisiejszej Unii Europejskiej.

Grecja największym beneficjentem

Ważnym odbiorcą pomocy amerykańskiej była Grecja. Przesądzały o tym nie tylko względy ogólnoludzkie, ale też istotne kalkulacje polityczne. Po wyparciu w 1944 r. Niemców, kontrolę nad znacznym obszarem Grecji objęła komunistyczna partyzantka wspierana przez Moskwę i Jugosławię Josipa Broz Tity. Walczyła z nią armia rządowa wspomagana przez Brytyjczyków, a potem także przez Amerykanów. Brak woli Tity podporządkowania się Stalinowi wywołał lokalną „zimną wojnę” Moskwy z Belgradem, a jej odpryskiem było zamknięcie dopływu wsparcia dla partyzantów greckich przez granicę z Jugosławią. Wojna domowa, która przyniosła śmierć kilkudziesięciu tysiącom Greków zakończyła się jesienią 1949 r., ale nie zakończyła podziałów i konfliktów. Tymczasem, wyzwanie było ogromne, bowiem PKB Grecji sięgało wówczas jedynie ok. 40 proc. poziomu przedwojennego.

Mało kto zdaje sobie sprawę, że mała Grecja była w kategoriach per capita drugim największym beneficjentem Planu Marshalla i nie była też ułomkiem, jeśli chodzi o bezwzględną wielkość udzielonej jej pomocy, bo w takiej klasyfikacji zajęła 6. miejsce. Odpowiednie dane zawiera poniższe zestawienie. Grecję wyróżnia także fakt, że otrzymywała wyłącznie darowizny, podczas gdy większość pozostałych państw objętych pomocą pobierała również pożyczki. Gdyby uwzględnić wyłącznie darowizny, Grecja otrzymała w przeliczeniu na jednego mieszkańca najwięcej.

Środki te nie stały się w Grecji katalizatorem rozwoju i wzrostu gospodarczego jak w paru innych państwach Europy, a głównie w Niemczech i Holandii. Grecja nie wykorzystała swojej ówczesnej szansy wyjścia z dojmującej biedy, a podstawowym powodem były głębokie podziały polityczne, z gatunku tych trudnych do ogarnięcia chłodnym rozumem. Drugi ważny czynnik to odwieczny konflikt z Turcją sprawiający, że zbrojenia to jedna z największych pozycji w każdym budżecie Grecji. Grecja nie dąży do rekoncyliacji z Turcją, co sprawia że rejon jest stale niespokojny m.in. za sprawą rywalizacji per procura na Cyprze. Sami Grecy przyznają, że wielką przeszkodą w dobrym wykorzystaniu możliwości powstających wraz z napływem środków z Planu Marshalla był przejawiany przez urzędników brak chęci do opracowania i wdrożenia opartego na nich planu rozwoju kraju.

Amerykański administrator Planu Marshalla w Atenach Paul A. Porter pisał na krótko przed przekazaniem w listopadzie 1950 r. tego stanowiska swemu niewypalonemu jeszcze następcy:

„Najtrudniejszym zadaniem misji było uświadamianie Grekom, że za parę lat pomoc ustanie oraz nakłanianie rządu greckiego do odpowiedniego przygotowania kraju na tę chwilę. Przedstawiciele Ameryki w Grecji mieli rację nalegając, dla dobra narodu greckiego i bezpieczeństwa świata demokracji, na ustanowienie przez wybranych w wolnych wyborach reprezentantów Greków sprawnego rządu, który prowadził będzie zdrową politykę fiskalną, wprowadzi sprawiedliwy system podatkowy, poprawi jakość służb publicznych, ożywi samorządy lokalne, zachęci do większej konkurencji w przemyśle i handlu, położy silny nacisk na większe wpływy z eksportu, turystyki i żeglugi, używając przy tym wszelkich zasobów kraju z największą umiejętnością i rozwagą.”

Ocena ta pozostała w sferze niespełnionych życzeń, a niekończący się problem Greków polega na tym, że pasuje niemal w każdym calu do sytuacji nabrzmiałej po kolejnych ponad 60 latach niefrasobliwości. Nie zmieniają tej oceny przejścia w rodzaju 7 lat rządów faszystowskiej junty „czarnych pułkowników”, bo nawet w przypadkach szczególnych w rodzaju przebogatego Sułtanatu Brunei, każde państwo na świecie miało w tym czasie chwile słabości.

Wymowniejsze od ocen zasadniczych i rozbudowanych statystyk są niekiedy przyziemne szczegóły. W styczniu 1949 r. obsługą Planu Marshalla zajmowało się w Atenach 143 Amerykanów i 275 Greków. W żadnym innym państwie nie musiano zatrudnić w tym celu tak dużego personelu, a warto pamiętać, że pod względem demograficznym mniejsze od Grecji były wśród beneficjentów jedynie Islandia, Irlandia, Norwegia i Szwecja.

Ówczesny przerost biurokratyczny w greckiej machinie Planu Marshalla to jedynie drobiazg anegdotyczny, ale w świetle obietnic przywrócenia przez rząd Grecji powołany w styczniu 2015 r. zatrudnienia wielu tysięcy urzędników, którzy wykazali swą nieprzydatność już dekady temu, uświadamia, że Grecy chodzą nieodmiennie od lat w kierunku – ku gorszemu.

Dobre wzory z czasów świetności

Rząd ustanowiony w procesie demokratycznym przez Greków chce złamania zasad rządzących światem gospodarki i finansów, tzn. bezwarunkowego darowania lwiej części długów, kosztem całej reszty mieszkańców strefy euro i pośrednio także innych państw Unii. Koszty takiego kroku byłyby poważne, ale nie zachwiałyby bieżącymi podstawami Europy. Byłyby jednak niebezpiecznym precedensem dla pozostałej części Europy.

Rozumne i uzgodnione wychodzenie z impasu – tak, całkowita ucieczka przed odpowiedzialnością za zawiniony przez samych Greków bałagan – stanowcze nie. Stanowisko takie byłoby wyrazem rozumnego wsparcia w dążeniu do wyjścia z wieloletniej matni. W dziele tym mogą Grecy korzystać ze swych przebogatych doświadczeń, sięgających przecież aż starożytności.

Grecy są rodzicami cywilizacji niedespotycznej, ale także niebiurokratycznego podziału przychodów z działalności obywateli. Jest całkiem możliwe, że starożytni Ateńczycy przesuwali więcej bogactwa od zamożnych do niemajętnych niż dzisiejsze państwa z zacięciem „socjalistycznym” i czynili to bez potrzeby ustanawiania wielkiej administracji podatkowej.

>>> Czytaj też: Grecja bliżej wyjścia ze strefy euro. Jakie będą konsekwencje?

Podatki w Grecji były pośrednie, a obywatele będący poniżej tego co nazywane jest progiem ubóstwa nie płacili ich wcale. W Atenach opodatkowany był głównie handel i to co się z nim wiązało (np. nocleg i wyżywienie kupców), więc im większe obroty, tym wyższe były daniny przeznaczane przede wszystkim na pokrycie kosztów utrzymania i rozbudowy sprzyjającej handlowi infrastruktury (porty, a przede wszystkim bezpieczeństwo szlaków morskich). To nie zasada proporcjonalności była jednak głównym narzędziem redystrybucji dochodów. Tym czymś było coś co nazywało się „liturgią”.

Gdy miasto-państwo uznało, że istnieje konieczność wybudowania nowego mostu lub urządzenia jakiejś fety odwoływano się do czołówki mieszkańców, oczekując że dostarczą tego co potrzeba. Nie wyciągano od nich środków za pomocą podatków ani konfiskaty mienia. Ludzie bogaci wnosili swoje udziały pieniężne do przedsięwzięcia najzupełniej dobrowolnie, a ich wkład nosił nazwę liturgii, czyli działania na rzecz ludu.

Ksenofont odnotował rozmowę swego mistrza Sokratesa z jego bogatym przyjacielem: „Widzę – mówił Sokrates – że miasto nakłada na ciebie wielkie ciężary, a to na utrzymanie koni, a to finansowanie zabaw, gimnazjów (czyli boisk) i innych, ważnych jego funkcji. Wiem przy tym, że jeśli wybuchnie wojna to obciążą cię kosztami okrętów, żołdu dla żołnierzy i innymi jeszcze tak dużymi, że nie będzie ci łatwo je podźwignąć”.

Przesłanką liturgii było przeświadczenie, że ludzie bogaci powinni dobrowolnie ponosić koszty funkcjonowania miasta-państwa, ponieważ posiedli nieproporcjonalnie dużo. Sokrates zauważał jednak, że gdyby ktoś zechciał wykpić się z tego dobrowolnego obowiązku, to ziomkowie ukaraliby go niemniej (ciężko), niż gdyby przyłapali go na najpospolitszej kradzieży.

Liturgia nie była przywilejem zastrzeżonym dla bogaczy. Kto nie miał nic, ten służył miastu w potrzebie siłą rąk. Posiadanie majątku wiązało się zatem bardziej z obowiązkami niż z prawami, a przestrzeganie tej zależności uwalniało obywateli od konieczności powoływania kosztownej, marnotrawnej i niewydolnej zazwyczaj biurokracji państwowej.

Historia zadziwia na niezliczone sposoby. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że świat jest w złym stanie. Nie mamy pojęcia jak poradzić sobie np. z przerostem ludnościowym, załamaniem ekologicznym, czy masową nadprodukcją bubli, badziewia i gadgetów zwaną ozdrowieńczym wzrostem gospodarczym. Są liczni tacy, którzy widzą rozwiązanie w woluntarystycznej zmianie porządków. Obwieszczenia greckiej SYRIZY brzmią w tym kontekście jak propozycje „zapaćkania” wysłużonej boazerii burą farbą olejną.

Gdy nie ma wystarczająco dobrego pomysłu, to lepiej dać w międzynarodowym chórze zdecydowany odpór SYRIZIE, zachować siły na coś mądrzejszego i remont generalny świata jeszcze na moment odłożyć.