Do 30 kwietnia SNB wypłaci swoim udziałowcom dywidendę. Do podziału jest 1,5 mln franków. Do tego, na mocy porozumienia z federalnym ministerstwem finansów, osobno wypłaci dużą część zysku kantonom oraz władzom konfederacji. W tym roku będzie to w sumie 2 mld franków. (w latach 2014, 2013, i 2012 było to kolejno: 0 franków, 1 mld franków oraz 1 mld franków). Reszta zysku zasili fundusz rezerwowy (przeczytać o tym można w podanym przez bank w marcu 2015 r. komunikacie o rocznych wynikach)

Thomas Jordan, który na czele szwajcarskiego banku centralnego stoi od kwietnia 2012 roku, nie miał ostatnio łatwo. Gdy pod koniec I kw. 2014 r. bank, którym kieruje, podał informacje o stracie za 2013 rok, stało się jasne, że udziałowcy SNB będą musieli obejść się smakiem – wysokość straty (aż 9,1 mld euro) uniemożliwiła wypłacenie dywidendy oraz dokonania dodatkowej wypłaty z zysku na rzecz kantonów i konfederacji. W historii banku nie doszło do tego nigdy wcześniej.

Na głowę Jordana posypały się gromy – głównie ze strony Partii Ludowej (SVP), która zresztą pod koniec 2014 roku doprowadziła do ogólnokrajowego referendum, które miało wymusić zmianę polityki S (chciano zobowiązać bank, by utrzymywał 20 proc. rezerw w złocie (obecnie 8 proc.), co wiązałoby się z koniecznością zakupu 1,5 tys. ton kruszcu, nakazać ściągnięcie do kraju około 30 proc. rezerw w złocie, które bank trzyma w zagranicznych bankach centralnych i zakazać mu sprzedaży złota w przyszłości). Według informacji banku główną przyczyną słabych wyników za 2013 roku paradoksalnie nie była wcale znienawidzona przez SVP polityka interwencji na rynku walutowym, tylko spadek cen złota – bank stracił na tym aż 15,2 mld euro.

Może się wydawać, że wobec ogromu wyzwań stojących przed szefem banku centralnego takiego kraju jak Szwajcaria kwestia wypłaty dywidendy jest mało istotna. Ponieważ jednak ponad 50 proc. akcjonariuszy to kantony i instytucje, a wypłaty z SBN zasilają, a często wręcz łatają ich budżety, rozprawia się o tym bardzo głośno. Nawet gdy pod rządami poprzednika Jordana, Philippa Hildebranda, w 2010 roku bank zaliczył stratę w wysokości 19 mld dol., rozwiązano rezerwę i wypłacono udziałowcom dywidendę (a kantony i konfederacja dostały łącznie 2,5 mld franków).

Reklama

Hildebrand za marny wynik ściągnął na siebie jednak wiele głosów krytyki. Kiedy w 2011 roku bank publikował dane cząstkowe i podano, iż strata za I półrocze 2011 r. wynosi ponad 10 mld franków, szwajcarska Partia Ludowa zaczęła bardzo aktywnie domagać się dymisji szefa banku centralnego. Został do niej zresztą zmuszony już kilka miesięcy później, w styczniu 2012 r., w wyniku afery walutowej, w której główną rolę odegrała jego żona. 28 września 2011 r. Thomas Jordan, ówczesny wiceprezes banku, przypominał w przemówieniu przed SNB, że mandatem banku centralnego nie jest wypracowywanie zysku dla akcjonariuszy i że mogą nadejść lata, gdy dywidenda w ogóle nie zostanie wypłacona, co nie powinno za sobą pociągać negatywnej oceny działalności banku. Tak się właśnie stało w 2014 roku.

Warto w tym miejscu przypomnieć, że Szwajcarski Bank Narodowy nie jest, jak Narodowy Bank Polski, instytucją państwową. Jest założoną w 1907 roku prywatną spółką, w której państwo jako takie nie ma żadnych udziałów. SNB jest notowany na szwajcarskiej giełdzie SIX Swiss Exchange, świetnie prosperuje i od roku 1921 roku do 2014 wypłacał akcjonariuszom dywidendę.

Federal Act on the Swiss National Bank, według którego działa bank, mówią, że dywidendę wypłaca się od zysku netto i nie może ona przekraczać 6 proc. wniesionego kapitału, który wynosi 25 mln franków. Jest 100 tys. zarejestrowanych udziałów o nominalnej wartości 250 franków każdy. Akcjonariusze otrzymują 15 franków (brutto) za udział. Dodatkowo w latach, gdy bank odnotowuje zyski, 1/3 ich wartości (po odliczeniu dywidendy) wypłacana jest konfederacji, a 2/3 kantonom.

Akcjonariuszami SBB są: kantony, banki regionalne i instytucje, które stanowią 59,71 proc. udziałowców. Pozostałe 40,29 proc. to udziałowcy prywatni (najnowsze dostępne dane – na koniec 2013 roku, za SNB).

Do tego, w latach, gdy bank odnotowuje zysk, znaczna jego część wypłacana jest kantonom i konfederacji na mocy osobnego zapisu. Wysokość wypłat jest każdorazowo uzgadniana z federalnym ministerstwem finansów i zwykle wynosi powyżej 1 miliarda euro.

Rodzinne Berno Thomasa Jordana, największy udziałowiec banku i beneficjent wypłat z zysku, z pewnością ucieszy się w tym roku z wypłaty wartości ok. 120 mln dol. (po opodatkowaniu). Podobnie ucieszą się inne kantony, które od kilku lat dotyka spowolnienie gospodarcze i wciąż szukają źródeł przychodów, np. w pomysłach zniesienia ulg podatkowych (w grudniu 2014 r. Szwajcarzy głosowali w sprawie ulgi dla najbogatszych).

Dobry wynik SBN w 2014 roku to przede wszystkim przychody z odsetek i dywidend z tytułu inwestycji w walutach obcych (m.in. poprawienie się koniunktury w USA i wzrost kursu dolara sprawiły, że potężny portfel walutowy SNB przyniósł tak dobre przychody). Wyniosły one 7,7 mld franków. Bank zarobił też na wzroście cen złota (4,1 mld franków). Dla porównania: w 2013 roku bank stracił na złocie 15,2 mld franków, zarabiając na pozycjach w walutach obcych.

Wydawało się, że po ustąpieniu Philippa Hildebranda przez wiele lat nikt nie będzie zwracał uwagi na bank centralny Szwajcarii. Gdy najpierw tymczasowo, a później na pełną kadencję na jego szefa powołano Thomasa Jordana, hasłem SNB stało się „Business as usual”, czyli działanie w zwyczajnym trybie.

Zawirowania z dywidendą, a później wstrząs, jaki wywołało – głównie na europejskim rynku walutowym – uwolnienie kursu franka od euro, zwróciły uwagę całego świata na postać nowego prezesa SNB. Okrzyknięty przez jednego z praktyków rynku walutowego „najbardziej znienawidzonym człowiekiem na rynku wymiany walut” (the most hated man in FX) 52-letni, od prawie od 20 lat związanym z bankiem centralnym Szwajcarii ekonomista – w przeciwieństwie do swego poprzednika o doświadczeniu głównie rynkowym (Hildebrand, zanim został członkiem rady dyrektorów SNB, a później jego prezesem, pracował m.in. w bankach inwestycyjnych i funduszach hedgingowych) – jest przede wszystkim akademikiem. Ukończył ekonomię na uniwersytecie w Bernie (1989) i tam też obronił doktorat (1993). Następnie odbył studia postdoktoranckie na Harvardzie.

Na przełomie lat 1997 i 1998 rozpoczął dwie kariery, które do dziś prowadzi równolegle: pracownika banku centralnego oraz wykładowcy akademickiego (na Uniwersytecie w Bernie wykłada politykę walutową i monetarną). W banku zaczynał jako doradca ekonomiczny. Od 2002 roku pełnił funkcję wicedyrektora oraz szefa pionu badań. Skutecznie wspinał się po szczeblach kariery, aż 18 kwietnia 2012 r. akcjonariusze powołali go na stanowisko szefa SNB. Dziś jest także członkiem rady Banku Rozrachunków Międzynarodowych oraz Rady Stabilności Finansowej. Angażuje się w działalność z zakresu edukacji ekonomicznej. I z pewnością nie raz jeszcze o nim usłyszymy…

>>> Czytaj też: Szwajcaria się nie poddaje. Kraj zmienia front w wojnie walutowej