Największe państwa UE chcą poluzowania zasad Paktu Stabilizacji i Wzrostu. Chodzi o wymóg ograniczenia deficytu budżetowego poniżej 3 proc. PKB i ograniczenia długu publicznego do 60 proc. dochodu narodowego. Na sobotnim szczycie w Paryżu przedstawiciele Niemiec, Francji, Włoch i Wielkiej Brytanii doszli do wniosku, że w obecnej sytuacji należy złagodzić te kryteria.
W praktyce oznacza to zielone światło dla dalszego zadłużania państw strefy euro i transfery dla upadających europejskich banków.
- Rządy unijne dostaną margines swobody, a rynek dostanie sygnał, że jeżeli będzie taka potrzeba, to państwo pomoże. Skutek będzie taki, że podmioty gospodarcze uwierzą, że rząd czuwa, i być może to wystarczy - uważa Rafał Antczak z Deloitte.
Zdaniem innych ekonomistów decyzja czterech największych państw UE oznacza otwarcie furtki dla powstania europejskiego planu Paulsona - planu ratowania sektora bankowego za pieniądze publiczne.
Reklama
Eksperci zwracają uwagę, że podobnie jak w USA tych dodatkowych miliardów w budżecie nie ma i będzie to oznaczało wzrost zadłużenia poszczególnych państw. Tymczasem poziom długu niektórych krajów wspólnoty jest katastrofalnie wysoki.
- Nie jestem zwolennikiem rozwiązywania obecnych problemów przez zwiększenie długu publicznego, ale być może ta korekta będzie dotyczyła tylko sytuacji nadzwyczajnych, takich jak obecnie - uważa prof. Stanisław Gomułka, były wiceminister finansów.
Jednak ewentualny wzrost zadłużenia krajów będzie miał też konsekwencje w długim okresie.
- To oznacza zwiększenie długu poszczególnych państw, a w konsekwencji wzrost obciążenia obywateli teraz i w przyszłości - mówi Marcin Mrowiec, główny ekonomista banku Pekao. Wszyscy ekonomiści są zgodni, że ewentualne poluzowanie zasad Paktu Stabilizacji i Wzrostu musi mieć charakter tymczasowy. W przeciwnym wypadku zostaną podmyte fundamenty wspólnej europejskiej polityki gospodarczej, a euro przestanie być mocną walutą.
Obecna sytuacja bardzo demobilizująco działa na kraje takie jak Polska, które chcą wejść do strefy euro. O zmianie zasad przy przyjmowaniu wspólnej waluty nikt nie chce nawet rozmawiać. Przedstawicielom państw kandydujących będzie znacznie trudniej udowodnić obywatelom, że spełnienie bolesnych wymagań dotyczących ograniczenia wydatków państwa jest opłacalne, skoro tych wymagań nie zamierzają przestrzegać kraje będące już w strefie euro. Ewentualne spowolnienie gospodarcze może oznaczać mniejsze wpływy do budżetu i w konsekwencji wyższy deficyt budżetowy. Będzie więc trudniej spełnić podstawowy warunek przystąpienia do strefy euro, czyli ograniczenie deficytu do 3 proc. PKB.
Roman Grzyb, dział Biznes Gazety Prawnej