W ciągu trzech tygodni główne chińskie indeksy giełdowe straciły niemal jedną trzecią wartości. Kapitalizacja chińskich rynków akcji skurczyła się o ok. 3 bln dolarów, co odpowiada produktowi krajowemu brutto Brazylii.

Chciwość, kupowanie akcji na kredyt i błędy administracji zarządzającej chińskim rynkiem giełdowym wydają się być głównymi przyczynami krachu, który zaczął się w połowie czerwca i doprowadził do ostrej przeceny akcji notowanych w Szanghaju i Shenzhen oraz miał negatywny wpływ na notowania papierów chińskich firm w Hongkongu.

Choć pęknięcie balona spekulacyjnego na chińskich giełdach było spodziewane od kilku tygodni wszyscy wyglądają na zaskoczonych, że tu już się stało.

Hossa na chińskim rynku akcji wybuchła dość nieoczekiwanie. Zaczęła się, gdy w listopadzie 2014 roku chiński bank centralny niespodziewanie obniżył stopy procentowe.

O tym, że hossa może być gwałtowna i skończyć się krachem najlepiej świadczył wzrost chińskiego indeksu w IV kwartale ub.r. Wskaźnik CSI300 zyskał bowiem 40 proc. (w całym 2014 r. – 52 proc.), po czym w pierwszych dniach stycznia 2015 roku przeszedł korektę, która okazała się okazją do zakupu tańszych akcji.

Reklama

W szczycie hossy, czyli w pierwszej połowie czerwca indeks był o 126 proc. wyżej niż w chwili, gdy zaczął się ruch w górę.

Wzrosty cen akcji małych i średnich spółek były jednak wielokrotnie wyższe niż wzrost wskaźnika CSI300, w którego skład wchodzą akcje największych firm.

W szczytowym momencie kapitalizacja chińskich giełd sięgała 11,5 bln dolarów. Była wyższa niż chińskie PKB.

Zyski kuszą masy

Wysokie zyski z akcji przyciągnęły na rynek nie tylko zawodowych spekulantów, ale przede wszystkim zwykłych Chińczyków. W ciągu ostatniego roku liczba rachunków maklerskich wzrosła w Chinach o blisko 30 proc. do 68 mln w końcu maja.

W ostatnich tygodniach chińscy inwestorzy indywidualni mieli nawet 85-90 proc. udział w obrotach giełd, a te były bardzo wysokie. Drobni ciułacze inwestowali w akcje nie tylko posiadaną gotówkę, ale także pożyczone pieniądze (w końcu maja kredyty zaciągnięte u brokerów na zakup akcji warte były 322 mld dolarów (pięć razy wyższe niż rok wcześnie); do tego należy doliczyć pieniądze pożyczone np. od rodziny oraz kredyty bankowe). I pewnie inwestowaliby dalej, gdyby mieli komu sprzedać akcje po wyższej cenie niż kupili. Niestety chętnych nagle zabrakło, a potem zaczęła się typowa dla krachu panika. Słowem klasyka gatunku obserwowana na giełdach na całym świecie od stuleci.

Korzenie boomu sięgają do przełomu 2013 i 2014 roku. Wtedy to chińska Komisja Papierów Wartościowych podjęła decyzję o wznowieniu pierwszych publicznych ofert (IPO), które przez dwa lata były zawieszone, by schłodzić ten segment rynku. Pierwsze IPO z 2014 roku przyniosły inwestorom w ciągu zaledwie kilku tygodni wysokie, sięgające 400 proc. zyski. To napędzało popyt na oferty kolejnych dopuszczonych do obrotu giełdowego spółek. W całym 2014 roku przeprowadzono w Chinach 125 IPO – w początku roku oczekiwano, że będzie ich 200-250 – wartych łącznie 11,2 mld dolarów. Na spółki technologiczne przypadała blisko połowa ofert.

Oczekiwania na ten rok były zdecydowanie wyższe. Firma doradcza Deloitte prognozowała, że będzie 180-200 ofert o łącznej wartości do 120 mld juanów (19,3 mld dolarów). Inni doradcy – PWC przewidywali, że wartość IPO dojdzie do 130 mld juanów. Były ku temu podstawy. W kolejce do IPO w końcu 2014 r. stało ok. 650 chińskich firm, z czego znaczna część czekała na możliwość debiutu co najmniej od 2012 roku.

>>> Czytaj też: Wyprzedaż na azjatyckich giełdach. Grecja ciągnie w dół indeksy

Chłodzenie przez IPO

W odróżnieniu od rynków rozwiniętych i wielu rynków wschodzących w Chinach to regulator, a nie spółka decyduje o terminie oferty oraz jej wielkości. Już w 2014 roku maklerzy i analitycy krytykowali taki sposób sterowania ofertami. Twierdzili, że ta reglamentacja sprzyja spekulacji, a inwestorzy kupują akcje jak popadnie nie patrząc na fundamenty spółki. Przejście na bardziej rynkowy system, w którym termin zależy od spółki i jej doradców planowane jest na II połowę tego roku.

W 2014 roku średnio odbywało się 10 IPO miesięcznie. W pierwszej tegorocznej fali dopuszczeń chińska Komisja Papierów Wartościowych pozwoliła na przeprowadzenie oferty 20 spółkom. W ocenie analityków, zwiększenie liczby spółek, a co za tym idzie łącznej wartości ofert miało schłodzić rynek. I to się początkowo udawało. Pieniądze odpłynęły z giełdy do IPO, co zaowocowało zdrową dla rynku korektą indeksów. IPO chłodziły rynek jednak tylko na chwilę.

Na dodatek debiutujące w nich spółki nadal szybko pięły się w górę. Beijing Baofeng Tech, które na giełdzie zadebiutowało 24 marca z kapitalizacją na poziomie 200 mln dolarów, w końcu pierwszej dekady maja miało rynkową wartość rzędu 3,3 mld dolarów. Warta nieco ponad 34 mln dolarów pierwsza publiczna oferta akcji spółki miała 291-krotną nadsubskrypcję.

IPO dusi rynek

Szybkie wzrosty kursów giełdowych debiutantów napędzało popyt na rynku IPO. Gdy 8 maja chiński regulator dopuścił do debiutu kolejne 20 spółek analitycy szacowali, że inwestorzy zgłoszą popyt na akcje warty łącznie nawet 3 bln juanów. Pieniądze pochodziły z oszczędności chińskich inwestorów, kredytów, a także ze środków wycofanych na czas IPO z rynku wtórnego.

Już w maju panowała opinia, że chiński rynek – zarówno IPO, jak i wtórny – jest przegrzany. Regulator, by je schłodzić, zaczął częściej dopuszczać nowe spółki do obrotu – po ok. 40 miesięcznie – oraz zaczął ostrzegać drobnych ciułaczy, że inwestowanie w akcje niesie ze sobą ryzyko strat. Było jednak za późno. Gorączka udzieliła się nie tylko inwestorom indywidualnym, ale także części analityków i maklerów. Wiedzieli oni o ryzyku, ale twierdzili, że wysokie wyceny (wskaźnik cena/zysk na technologicznym rynku ChiNext w szczycie hossy wynosił 143, podczas gdy w tym samym czasie na amerykańskim Nasdaq sięgał 11) są uzasadnione perspektywami chińskiej gospodarki. Podkreślano, że rząd stawia na rozwój spółek technologicznych, które w najbliższych latach mają swymi produktami zastąpić importowany z Zachodu sprzęt i oprogramowanie. Zwracano uwagę, że firmy IT aby zrealizować postawione przed nimi przez rząd cele potrzebują finansowania, a kredyty są drogie, więc pozostaje im giełda.

Na przełomie maja i czerwca wzrost liczby dopuszczeń zaczął nie tylko chłodzić rynek, ale wręcz mu szkodzić. Regulator przecenił siłę rynku. W tygodniu, w którym pękła chińska bańka spekulacyjna dopuszczono akcje 24 firm. W IPO chciały one łącznie pozyskać ok. 6,5 mld dolarów. Inwestorzy gotowi kupić te akcje zamrozili na ten cel 1,13 bln dolarów. Kolejne 28 nowych firm dopuszczony w końcu czerwca przygniotło rynek.

>>> Czytaj też: Europejskie giełdy ostro w dół. Grecja osłabia złotego

Wszystkie ręce na pokład

Regulator dość szybko zauważył swój błąd i w końcu pierwszego tygodnia lipca zapowiedział, że ogranicza IPO i ich wielkość. Z kolei giełdy w Szanghaju i Shenzen poinformowały, że na razie nie dojdzie do IPO dopuszczonych w końcu poprzedniego miesiąca spółek. Te zaś w osobnych oświadczeniach deklarowały, że same podjęły decyzję o wstrzymaniu ofert ze względu na niestabilność rynku. Zaczęło się pełne ręczne sterowanie podażą w IPO.

Także po stronie popytowej podjęto działania zmierzające do przywrócenia płynności. Jednym z nich była ogłoszona 27 czerwca obniżka stóp procentowych do najniższego poziomu w historii. Kolejnymi – poluzowanie polityki dotyczącej zabezpieczeń kredytów udzielonych na zakup akcji oraz zwiększenie o 76 mld junów (12,2 mld dolarów) funduszy, jakimi dysponuje China Securities Finance Co., państwowa firma specjalizująca się w kredytowaniu domów maklerskich.

Po stronie popytowej do działań włączyły się chińskie domy maklerskie oraz fundusze inwestycyjne, a także część notowanych firm.

Domy maklerskie poinformowały o stworzeniu funduszu, który ma skupować na giełdzie akcje największych spółek. Fundusz – wzorowany na rozwiązaniu zastosowanym w 1998 roku w Hongkongu podczas krachu wywołanego tzw. azjatyckim kryzysem finansowym – dysponować ma 120 mld juanów (19,4 mld dolarów), co odpowiada ok. jednej piątej dziennych obrotów giełdy w Szanghaju w piątek 3 lipca. Ponadto domy maklerskie, których akcje są w publicznym obrocie zadeklarowały, że będą skupowały własne akcje. Brokerzy oświadczyli też, że nie będą sprzedawali akcji, które mają w portfelach dopóki indeks giełdy w Szanghaju nie powróci do poziomu 4500 pkt..

Fundusze inwestycyjne zapowiedziały kupowanie akcje za własne pieniądze. Spodziewane jest, że kontrolowane przez państwo wielkie chińskie firmy przystąpią do skupowania własnych akcji, a być może także kupowania papierów innych spółek za wolną gotówkę.