W swoim najlepszym wydaniu ekonomia to nauka o tym, jak sprawić, aby ludziom żyło się lepiej oraz jak sprawić, aby ludzie mieli więcej. Aby jednak ekonomiści mogli być efektywni, muszą zmierzyć się z trudniejszym pytaniem, a mianowicie: Co oznacza owo „lepiej”?

Przez wiele dekad ekonomia głównego nurtu przyjmowała ambitne założenie, że ludzie w swojej masie są perfekcyjnie racjonalni, a zatem robią zawsze to, co leży w ich wspólnym, kolektywnym interesie. W ostatnim czasie jednak sporo ekonomistów behawioralnych zrobiło naprawdę wiele, aby otworzyć oczy swoim kolegom, zwolennikom założenia o racjonalności ludzkich działań. Jednym z nich jest Richard Thaler, który porusza ten temat w swojej pożytecznej pracy pt.: „Misbehaving: The Making of Behavioral Economics.". W efekcie otrzymujemy książkę, w której autor przekonuje, że decydenci przy projektowaniu polityk zawsze powinni brać pod uwagę zachowania nieracjonalne.

Na przykład administracja prezydenta Baracka Obamy wprowadziła wysyłanie przypominających e-maili i smsów, dzięki którym zwiększyła się liczba rejestracji studentów na zajęcia, a także zwiększyła się liczba spłacanych rat kredytowych.

Jednak podejście behawioralne często na tym się kończy. Jak wyjaśniają Karla Hoff i Joseph Stiglitz, podejście behawioralne wciąż koncentruje się na preferencjach ludzi jako na mierniku ich ekonomicznego sukcesu, czyli jeśli ludzie dostają to czego chcą, zgodnie z logiką musi być im lepiej. Pojmowana w ten sposób behawioralna rewolucja zgadza się z założeniem, że ekonomia powinna być neutralna pod względem wartości oraz powinna unikać jakiejkolwiek dyskusji na temat tego, co pcha ludzi do pragnienia takich czy innych rzeczy. Podejście takie – jak argumentują Hoff i Stiglitz – sprawia jednak, że ekonomia staje się bezużyteczna dla decydentów w sytuacji, gdy to wartości ludzi są głównym problemem. Sytuacja taka zdarza się całkiem często.

Reklama

Rozważmy na przykład bankowość. Skandale bankowe mają miejsce nie dlatego, że bankierzy nie wiedzą, jak zmaksymalizować swoją użyteczność, ale dlatego, że pożądane przez nich efekty i rezultaty działań stoją w sprzeczności z tym, czego oczekuje społeczeństwo jako całość lub nawet firma, w której pracują. Krótko mówiąc – to problem wartości. W ubiegłym roku psychologowie odkryli, że bankierzy mają tendencję do bardziej nieuczciwych zachowań, gdy te wcześniej były już ugruntowane lub gdy identyfikowali się ze swoją tożsamością zawodową. To sugeruje, że egoizm jest integralną częścią kultury, w której funkcjonują bankierzy. Zatem sama zmiana zasad i reguł nie wystarczy, aby powstrzymać bankierów przed robieniem to, co uważają za korzystne dla siebie. Widać w związku z tym, że to wartości i preferencje powinny zostać zmienione.

Jako przykład możliwych działań w tym zakresie Stiglitz i Hoff wskazują pewną firmę w Brazylii, która dzięki telewizji doprowadziła do spadku poziomu dzietności. Zamiast wprowadzać związane z kosztami zachęty, firma wyprodukowała serię oper mydlanych, w których rodziny miały niewiele lub żadnych dzieci. Dzięki temu zmieniono normy społeczne jeśli chodzi o potrzebę posiadania dużej rodziny. W miastach, w których był dostęp do telewizji i tych programów, dzietność w ciągu pierwszego roku zaczęła spadać. Sugeruje to, że program skutecznie wpłynął na poziom dzietności.

Problem polega na tym, że społeczeństwa, a przynajmniej część z nich, zbyt łatwo wpadają w dysfunkcyjne normy społeczne i samopodtrzymujące się wzory zachowań. Ludzie oczywiście mogą zwiększyć swoją użyteczność w techniczny sposób, np. gdy idzie o zbyt dużą ilość cukru w napojach czy jeśli chodzi o palenie papierosów. To wszystko stanowi jednak tylko kontekst dla ich preferencji. Reklama ma wykreować popyt na dany produkt lub przenieść go na inne produkty. Podatki mogą nieco zmienić zachowanie, ale same w sobie nie zmienią preferencji. Wszelkie polityki prozdrowotne, np. programy walki z otyłością, są skazane na umiarkowany sukces, jeśli ignorują wartości, a skupiają się tylko na rachunku zysków i strat.

Problemy zmian klimatycznych i degradacji środowiska naturalnego to kolejne przykłady. Myślenie ekonomiczne – konwencjonalne czy też behawioralne – zakłada, że ludzka potrzeba konsumpcji jest dana raz na zawsze. Myślenie ekonomiczne zakłada, że nie można zmienić tego, jak ludzie się zachowują lub tego, co pożądają. To smutna i mało ambitna wizja, oddalona od tego, co możliwe. Ekonomiści, działając w ten sposób, pozbawiają się jednego z najbardziej skutecznych narzędzi osiągania społecznej transformacji.

Przenosząc kilka pomysłów z psychologii do ekonomii, behawioralna rewolucja niewątpliwie wyświadczyła światu dużą przysługę. Ale ekonomia wciąż jeszcze musi się wiele nauczyć od socjologii i antropologii, czyli dyscyplin, które zajmują się tym, w jaki sposób wyłaniają się normy i wartości, mających wpływ na to, co postrzegamy jako „lepsze”. Można się się z tym zgadzać lub nie, ale nie istnieje wolna od wartości perspektywa dotycząca kondycji ludzkiej.

>>> Czytaj też: Hawking: Powstanie pełnej sztucznej inteligencji może zwiastować koniec ludzkości