Zgodnie z nią przewoźnik ponosi odpowiedzialność z tytułu nienależytego wykonania umowy przewozu osób. Ale tylko pod jednym warunkiem – ze stało się to z jego winy, a nie w następstwie zdarzeń niezależnych od niego (np. zamieci śnieżnej).

>>> Czytaj też: Jedwabny Szlak: Ukraina przewozi towary do Chin z pominięciem Rosji

Niektóre miejskie przedsiębiorstwa, jak np. to warszawskie, oficjalnie w ogóle nie przewidują płacenia za taksówki pasażerów. W ich regulaminach nie znajdziemy żadnych związanych z tym procedur. To celowe działanie. – W ten sposób zniechęcają pasażerów do ubiegania się o rekompensatę – uważa Maciej Kiełbus z poznańskiej Kancelarii Dr˜Krystian Ziemski & Partners. Jego zdaniem niewiele osób jest na tyle upartych, aby walczyć o zwrot kosztów w sadzie.

– Szczególnie że rachunki za taksówkę to stosunkowo niewielkie kwoty – zwraca uwagę. Ale nawet jeżeli przewoźnicy przewidują możliwość zwrotu pieniędzy za alternatywny transport, pieniądze nie jest łatwo odzyskać. – Pasażer musi udowodnić istnienie negatywnych konsekwencji takiego zdarzenia – wyjaśnia Elżbieta Kisil z resortu infrastruktury.

Reklama

Przykładowo niektórzy przewoźnicy domagają się, aby udowodnił, że zamówienie taksówki było konieczne, bo np. w innym przypadku spóźniłby się do pracy czy na samolot. W efekcie nawet w miastach, w których takie rozwiązanie funkcjonuje, pieniądze za taksówkę odzyskuje niewiele osób. W Łodzi w całym 2015 r. rekompensatę otrzymało dziewięć osób (łącznie wypłacono im 400 zł), choć co miesiąc z takim zadaniem zwraca się do miejskiego przewoźnika co najmniej po kilkanaście osób.

We Wrocławiu na 200 mln pasażerów przewożonych w ciągu roku jest od kilku do kilkunastu przypadków, kiedy wypłacane jest odszkodowanie. Niewykluczone jednak, ze tak mało imponujące statystyki maja związek z tym, że niewielu pasażerów jest świadomych tego, jakie prawa im przysługują.

>>> Czytaj też: Wiosna przyniesie drogowe rewolucje. 5 mld zł na inwestycje