Dzisiejsze prezydenckie prawybory w 11 stanach będą ostatnią szansą w Partii Republikańskiej na zatrzymanie Donalda Trumpa, a w Partii Demokratycznej na to, by Bernie Sanders utrzymał się w wyścigu. Ale bardziej prawdopodobny jest scenariusz, że jutro już będzie wiadomo, kto w listopadzie stanie do decydującej walki o Biały Dom.
Skumulowanie tylu prawyborów w jednym dniu zapoczątkowano w 1988 r., by zrównoważyć nadmierny efekt głosowania w pierwszych dwóch niewielkich i mało reprezentatywnych stanach – Iowa i New Hampshire, gdzie pretendenci z mniejszymi szansami i funduszami skupiali całą kampanię w nadziei na to, że zwycięstwo stanie się dla nich trampoliną do dalszych zwycięstw. Głosowanie w kilkunastu rozrzuconych po kraju stanach (ich liczba nie jest stała) wymusza na kandydatach dotarcie do większego spektrum wyborców i dobry wynik w superwtorek zwykle staje się przepustką do partyjnej nominacji, a słaby kończy marzenia o prezydenturze.
Republikanie będą dziś głosować w Alabamie, na Alasce, w Arkansas, Georgii, Massachusetts, Minnesocie, Oklahomie, Tennessee, Teksasie, Vermoncie i Wirginii. Z kolei demokraci w tych samych stanach z wyjątkiem Alaski, w miejsce której jest Kolorado. Dodatkowo na Samoa Amerykańskich. Zagłosują też sympatycy tej partii mieszkający za granicą. Republikańscy kandydaci walczą o głosy 595 delegatów na konwencję wyborczą, czyli prawie połowę z 1237 potrzebnych do uzyskania prezydenckiej nominacji. Demokratyczni – o 880 delegatów, prawie jedną trzecią z 2383 koniecznych do zwycięstwa.
>>> Czytaj też: USA - kraj karteli. Jak Ameryka radzi sobie ze zmowami firm?
Reklama
Do tej pory sympatycy obu partii głosowali w czterech stanach – Iowa, New Hampshire, Nevadzie i Karolinie Południowej. U republikanów prowadzi miliarder Donald Trump, który wygrał w trzech ostatnich stanach i ma poparcie 82 delegatów, wyprzedzając senatorów Teda Cruza (zwycięstwo w Iowa i 17 delegatów) oraz Marca Rubio (16 delegatów), a także gubernatora Ohio Johna Kasicha (6 delegatów) i emerytowanego neurochirurga Bena Carsona (4 delegatów). O nominację demokratów rywalizuje już tylko dwoje kandydatów: była pierwsza dama i była sekretarz stanu Hillary Clinton, która wygrała w Iowa, Nevadzie i Karolinie Południowej, zdobywając poparcie 91 delegatów. Oraz senator z Vermontu i zwycięzca z New Hampshire Bernie Sanders, mający za sobą 65 delegatów. Ale faktyczna przewaga Clinton jest większa, bo u demokratów liczą się jeszcze głosy 714 tzw. superdelegatów – kongresmanów, senatorów, gubernatorów i prominentnych działaczy partyjnych – a ci wolą ją (453 do 20, reszta się nie określiła). Clinton jest w prawie jednej czwartej drogi do nominacji, gdy Sanders zrobił dopiero pierwszy krok.
W obu partiach superwtorek jest ostatnią szansą dla pozostających z tyłu na odwrócenie stanu rywalizacji. Tyle że ani sondaże, ani polityczna geografia nie wskazują, że tak się stanie. Jeśli chodzi o Partię Republikańską, to spośród 11 stanów, w których dziś będą prawybory, Trump powinien łatwo wygrać w siedmiu (Alabama, Georgia, Massachusetts, Oklahoma, Tennessee, Vermont i Wirginia), zaś w ósmym (Alaska) też prowadzi w sondażach, choć jego przewaga nad Cruzem nie jest duża. Cruz ma wyraźną przewagę w macierzystym Teksasie, który daje najwięcej głosów, oraz nieznacznie wyprzedza Rubio i Trumpa w Arkansas. Z kolei Rubio prowadzi w Minnesocie, ale Cruz i Trump nie są daleko w tyle. Jeżeli te sondaże się potwierdzą, Trump będzie miał otwartą drogę do nominacji. Jego trzy dotychczasowe zwycięstwa wskazują, iż trafia do elektoratu w każdej części kraju – wygrał w liberalnym New Hampshire, konserwatywnej Karolinie Południowej i mającej duży odsetek ludności hiszpańskojęzycznej Nevadzie. Żadnych szans na zatrzymanie Trumpa nie mają Carson i Kasich. Pierwszy zapewne po superwtorku wycofa się z rywalizacji, drugi będzie chciał w niej pozostać przynajmniej do 15 marca, gdy wśród pięciu głosujących stanów będzie jego Ohio, a zwycięzca dostaje tam głosy wszystkich delegatów (w różnych stanach ich rozdział jest różny – albo jest system proporcjonalny, albo zwycięzca bierze wszystko, albo mieszany z bonusem dla zwycięzcy). Z tym że nawet w Ohio Trump wyprzedził ostatnio Kasicha, więc nadzieje pokładane w tym ostatnim przez część republikańskiego establishmentu raczej spełzną na niczym. Zostają zatem Cruz i Rubio. Rubio, aby pozostać w walce do 15 marca, musi wygrać Minnesotę i Arkansas, no i zająć mocne drugie miejsca w większości pozostałych stanów. Wśród głosujących wtedy będzie Floryda, którą on reprezentuje w Senacie i która daje aż 99 delegatów. Być może kierownictwo partii przekona Kasicha, by dla zatrzymania Trumpa się wycofał i poparł Rubio. Ale może się zdarzyć, że senator z Florydy nie wygra nawet w Minnesocie, a na domiar złego w swoim stanie też przegrywa z Trumpem.
Z punktu widzenia listopadowego głosowania Rubio byłby najlepszym kandydatem republikanów, bo wygrywa zarówno z Clinton, jak i z Sandersem, ale nie potrafi do siebie przekonać wyborców tej partii. Zbyt wiele jest trybów warunkowych w ocenie jego szans, by można wierzyć, że zatrzyma Trumpa. Lepiej pod tym względem wygląda pozycja Teda Cruza. Senator z Teksasu jako jedyny do tej pory go pokonał i może to powtórzyć dziś. Jeśli miałby zatrzymać Trumpa, musi wygrać – najlepiej zdecydowanie w Teksasie – bo przegrana we własnym stanie, który daje dużo głosów, byłaby klęską. Musi też zdobyć jeszcze przynajmniej ze dwa stany spośród trzech, gdzie ma szanse na zwycięstwo (Arkansas, Minnesota, Alaska). Gdyby po superwtorku z 15 rozstrzygniętych stanów Cruz – który nie jest wymarzonym kandydatem partyjnego kierownictwa – miał na koncie 4–5 zwycięstw i niewielką stratę w liczbie delegatów, dodałoby to jego kampanii trochę wigoru i sprawa nominacji byłaby otwarta. Ale jeśli dziś wygra tylko w Teksasie, powinien myśleć o zakończeniu kampanii.
>>> Czytaj też: Przez cięcia do dobrobytu. Oto pomysły na nową Amerykę
Republikanie powoli godzą się z myślą, że ich kandydatem w wyborach będzie Trump, którego kandydaturę latem traktowano jako chwilowy kaprys miliardera. W miniony weekend poparł go gubernator New Jersey Chris Christie, który po dwóch pierwszych prawyborach sam się wycofał. Do tej pory osoby z republikańskiego establishmentu – kongresmani, senatorowie czy gubernatorzy – byli zaniepokojeni sondażową popularnością Trumpa i odcinali się od niego, uważając, że jego kontrowersyjne wypowiedzi szkodzą partii. Wsparcie jednego z popularniejszych polityków republikańskich wskazuje, że przynajmniej część partyjnego establishmentu doszła do wniosku, iż skoro Trumpa nie da się pokonać, trzeba spróbować go oswoić. To jednak może być trudniejsze, niż im się zdaje. Również w miniony weekend były dyrektor NSA, a potem CIA Michael Hayden, komentując wypowiedzi Trumpa o przywróceniu waterboardingu podczas przesłuchań oraz o konieczności zabijania członków rodzin terrorystów, powiedział, że w przypadku takiego rozkazu uzasadnione będzie jego niewypełnienie przez armię.
Po stronie demokratów sprawa zwycięstwa jest klarowniejsza. Nie dość, że Clinton ma przewagę dzięki superdelegatom, to jeszcze większość z dzisiejszych prawyborów odbywa się w stanach południowych, gdzie Sanders radzi sobie najsłabiej. Senator z Vermontu niezależnie od wyniku raczej jeszcze nie wycofa się z wyścigu, ale aby w nim pozostać z jakimiś szansami, musiałby odnieść kilka znaczących zwycięstw. A sondaże na to nie wskazują. Na pewno w przytłaczający sposób wygra w Vermoncie, ale jego stan daje najmniej delegatów, a poza tym jeszcze tylko może zwyciężyć w Kolorado. W dwóch kolejnych – Massachusetts i Oklahomie – jest w sondażach za Clinton, ale różnica między nimi nie jest duża, zatem wynik nie jest z góry przesądzony. Jednak w siedmiu pozostałych, w tym w dających najwięcej delegatów Teksasie, Georgii i Wirginii, przewaga byłej pierwszej damy jest bardzo wyraźna i trudno o inny scenariusz niż taki, że po superwtorku Clinton poważnie przybliży się do partyjnej nominacji.
Jeszcze kilka miesięcy temu jasne było, że w hipotetycznym pojedynku z Trumpem to ona zdecydowanie zwycięży, ale teraz jest to już sprawą zupełnie otwartą.