W tej historii jest wszystko: dynamiczne zwroty akcji, dramatyczne decyzje i postać, której imienia nikt nie chce wypowiadać na głos. A jednak to nie jest opowieść fantasy, tylko rzeczywistość polskich startupów. Zaczyna się niewinnie: pomysł, zapał, innowacja i pierwszy sukces. A potem pojawia się on: inwestor. I wszystko się zmienia. Jeśli spodziewacie się happy endu, to nie mamy dobrych wieści. Ale mimo wszystko, warto poznać te historię. Bo może uratuje komuś firmę, albo przynajmniej nerwy. Witajcie w świecie startupowych wojen o firmy.

Polska Dolina Krzemowa na kredyt

Zewnętrzne finansowanie, kredyty, aniołowie biznesu, inwestorzy z "doświadczeniem". Ale czasem to doświadczenie oznacza coś innego niż dobra rada. A wtedy zaczyna się gra o przetrwanie. I nie wszyscy wychodzą z niej cało. Taki właśnie obraz wyłania się z ubiegłotygodniowego spotkania w Auli Polska, gdzie swoje historie opowiedzieli Janek Sikora i Olga Malinkiewicz. Dwoje wybitnych founderów (założycieli startupów). Dwa sukcesy. I jeden wspólny mianownik: inwestor, którego wszyscy znają, ale nikt nie wymienia. Dlaczego? Bo nawet to spotkanie musiało przebić się przez opory i naciski. Świadkowie mówią wprost: przed wydarzeniem pojawili się prawnicy inwestora naciskający, że nie powinno do niego dojść. Bo temat niewygodny. Bo osoba zbyt wpływowa. A jednak rozmowy się odbyły. I były mocne. Czego byłem świadkiem. Byłem też świadkiem wzajemnego pilnowania się by ze sceny nie padła nazwa inwestora.

ikona lupy />
Wpis z LinkedIN z którego dowiadujemy się o sytuacji wokół tego spotkania. / LinkedIn

Kazus Olgi Malinkiewicz: perowskitowy sen czy koszmar?

Olga Malinkiewicz była nadzieją polskiej technologii. Jej wynalazek, drukowane panele perowskitowe (fotowoltaiczne), obiegł świat. Miała wszystko: certyfikaty, partnerów, zainteresowanie Japonii i Indii. A jednak jej firma Saule znalazła się w sytuacji krytycznej. Dlaczego? Powód: pożyczki i fałszywe obietnice. W 2022 roku firma potrzebowała gotówki. Wojna, COVID, rynek się skurczył. Pojawił się "ratunek": pożyczka. Ale nie dla spółki — tylko osobista, dla founderki. Potem kolejne pożyczki, kolejne obietnice, kolejne zabezpieczenia. Rada nadzorcza przejęta przez pożyczkodawcę, który blokuje wszystkie decyzje.

ikona lupy />
Olga Malinkiewicz ze swoim wynalazkiem. / Materiały prasowe

Absurd goni absurd. Inwestorzy z Indii? Odrzuceni. Umowa z Japonią? Zablokowana. Finansowanie z NFOŚ? Niedopuszczone. Zamiast rozwoju — czyszczenie działów sprzedaży i marketingu. Zostali tylko naukowcy. Jak w laboratorium bez drzwi do klienta.

Punkt kulminacyjny? Propozycja przejęcia 90% firmy "za długi". Technologia rozwijana przez 8 lat miała przejść w cudze ręce — w zamian za długi wygenerowane przez blokowanie działania firmy. I znów: odcięcie prądu, naciski, komornik. Olga nie podpisała. Ale została odwołana z zarządu. I walczy dalej.

Jak sama podkreśliła pod koniec swojego wystąpienia:

"Nie ma zgody na to, żeby technologia rozwijana 7 lat: z publicznych pieniędzy, z pieniędzy Europejczyków, z NCBR, z grantów, z pracy polskich naukowców, została sprzedana komuś za długi, które zostały wygenerowane sztucznie, poprzez blokowanie finansowania. I nie ma zgody na to, żeby potem mówić publicznie: 'firma nic nie zrobiła', 'technologii nie ma', 'produkt nie istnieje', 'nie ma zainteresowania inwestorów'. Bo to nie jest prawda. Technologia istnieje. Produkt istnieje. Klienci są. Zainteresowanie było ogromne. To, co się wydarzyło, to mechanizm przejęcia i wygaszenia, który doprowadził spółkę do stanu, w którym znajduje się dziś."

Kazus Janka Sikory: od sukcesu do restrukturyzacji

Janek Sikora to nazwisko znane w świecie polskiego techu. Założyciel popularnych platform cashbackowych i benefitowych, takich jak Planet Plus. Człowiek, który zarabiał na cyfrowych bonach, benefitach pracowniczych, kartach podarunkowych. Obroty liczone w dziesiątkach milionów. Wszystko działało perfekcyjnie. Do czasu. Wszystko pękło w jednym momencie. Janek szukał inwestora branżowego i znalazł. Tego samego co Ola.

ikona lupy />
Janek Sikora i jego firma / Materiały prasowe

Jak powstał dług? Przez 18 miesięcy firma otrzymywała środki w niewielkich transzach w ramach rozliczeń cashbackowych. Te pieniądze wpływały do spółki jako część bieżącej działalności operacyjnej i były traktowane jako naturalny element przepływów — a nie jako zobowiązania. Problem polegał na tym, że nikt po stronie spółki nie kontrolował, że z tych małych kwot zaczyna narastać poważny dług. "To nie była klasyczna pożyczka. Nie było jednego dużego przelewu. To były drobne środki, które wpływały i wyglądały jak zwykła operacja," mówił Sikora. "Nie zorientowaliśmy się, że one się akumulują jako zobowiązanie wobec inwestora. Po prostu tego nie wyłapaliśmy."

Gdy po półtora roku przyszło wezwanie do zwrotu całej skumulowanej kwoty, około 30 milionów złotych, firma nie miała ani rezerw, ani planu awaryjnego. Z dnia na dzień stała się dłużnikiem na dziesiątki milionów złotych. Bez ostrzeżenia, bez uprzedzenia, bez wyjaśnienia. Równocześnie zablokowano konta firmy. To jak odcięcie tlenodajnego węża spółki. Nie można zapłacić, nie można się bronić. Ale dziś Janek przyznaje: po stronie firmy też były błędy. "Nie mieliśmy ani dyrektora finansowego, ani realnego controllingu," mówił wprost podczas wystąpienia. "Działaliśmy dynamicznie, ale brakowało nam ludzi, którzy by regularnie analizowali ryzyka finansowe." Ta luka organizacyjna sprawiła, że gdy pojawiły się problemy, firma nie była gotowa na reakcję z pozycji siły. W tle: niejasne relacje z inwestorem. Obietnice inwestycji, zmiany w statucie, które faktycznie przekazują całkowitą kontrolę nad firmą, osobiste poręczenia, niekończące się procedury, opóźnienia. A potem nacisk: oddajcie firmę, zrzeknijcie się praw, podpiszcie dokumenty. Sytuacja przypominająca filmowy scenariusz o wrogim przejęciu. Efekt: restrukturyzacja, upadłość, ale walka trwa. Janek opowiada o swojej historii, by ostrzec innych. Dziś wie, że najważniejsze to mieć kontrolę nad statutem, nad kontami, nad decyzjami. I nie oddawać tego za szybko, za ładnie wyglądający czek.

Startupowe lekcje: czego nie uczą na pitch dayu?

Pierwsza lekcja: wielu founderów żyje z długami, bo rozwijanie własnego biznesu nie jest tanie. Pożyczka to nie inwestycja. W obu przypadkach problem zaczął się od chwilowego braku gotówki. Ratunek okazywał się pułapką. Pożyczka zabezpieczona osobistym majątkiem, zmiany w statucie, blokady. A potem żądanie przejęcia firmy. Dlatego każdą pożyczkę należy czytać bardzo uważnie. A najlepiej, dać ją do analizy niezależnemu prawnikowi. Janek Sikora przyznał, że nie skonsultował warunków umowy z kancelarią zewnętrzną, bo działał pod presją czasu. Olga Malinkiewicz podkreślała, że dokumenty były zmieniane na ostatnią chwilę i zawierały zapisy, które wykraczały poza pierwotne ustalenia.

Druga lekcja: kontrola to wszystko. Rada nadzorcza to nie formalność. To mechanizm, który może zablokować rozwój, zatrzymać pensje, zamrozić inwestycje. Kto kontroluje radę, kontroluje firmę. Dlatego warto zaprosić do współpracy doświadczonych dyrektorów finansowych i prawników, zanim inwestor przejmie kontrolę. Nie tylko doradzą, ale też pomogą utrzymać balans sił.

Trzecia: nie wszystko, co błyszczy, jest equity. Inwestorzy potrafią być profesjonalni, uśmiechnięci, hojni na początku. Ale warto sprawdzić, co jest w dokumentach. I czy przypadkiem nie jest to "kup pan dług". Zanim podpiszesz, sprawdź, co wiadomo o inwestorze. Przeszukaj publiczne rejestry, popytaj innych founderów, zajrzyj do KRS i Google'a. W przypadku zarówno Olgi, jak i Janka, dopiero po fakcie okazało się, że nie byli jedynymi, którzy przeszli ten sam schemat.

Czwarta: nie jesteś sam. Historie Janka i Olgi pokazują, że takich przypadków jest więcej. I że warto rozmawiać, dzielić się, ostrzegać. Bo może następny pitch deck będzie miał mniej koloru, ale więcej zabezpieczeń. W startupach dużo mówi się o MVP, ale zbyt mało o due diligence inwestora.

Piąta: państwo cię nie uratuje. Nawet jeśli to właśnie ono na początku dało ci dotację, wsparcie z programu akceleracyjnego czy pomoc NCBR-u. Kiedy pojawią się problemy — zostaniesz sam. System nie zna lojalności. Olga Malinkiewicz była bohaterką krajowych nagłówków, zdobywała środki publiczne, była pokazywana jako przykład sukcesu innowacyjnej Polski. A mimo to, kiedy firma zaczęła tonąć, nikt nie podał jej ręki. Nie licz na ochronę. Licz na własną ostrożność i sprawdzaj wszystko.

Na koniec: czego ten tekst NIE robi?

Nie ferujemy wyroków. Nie mamy dostępu do wszystkich dokumentów, nie jesteśmy sędziami. Nie wiemy, kto ma rację. Przedstawiliśmy punkt widzenia tylko jednej ze stron, bo tych stron wysłuchaliśmy. Może racja leży pośrodku. Może całkiem gdzie indziej. Ale jedno wiemy na pewno: to nie jest bajka. Tu nie ma czarodzieja z różdżką, który rozwiąże wszystkie problemy, ale za to jest Ten Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Jest codzienność, umowy, stres, naciski. Jest gra o firmę. A gra się toczy ostro. Więc zanim podpiszesz kolejną rundę, zanim zaprosisz inwestora do spółki, zanim zrezygnujesz z kontroli, przeczytaj to jeszcze raz. Albo zapytaj Olgę i Janka. Bo może ich historia to nie bajka, ale za to może być przestrogą.