Pod koniec maja ministerstwo rozwoju gospodarki, handlu i rolnictwa Ukrainy poinformowało o możliwości wprowadzenia ograniczeń na import nawozów azotowych do 30 proc. potrzeb krajowego rynku. Taki krok motywowano zwiększeniem produkcji krajowej i polepszeniem warunków dla wewnętrznych producentów nawozów.

Doniesienia o możliwych kwotach wywołały protest rolników, a organizacje ich zrzeszające zwróciły się do prezydenta Wołodymyra Zełenskiego z apelem, by to tego nie doszło.

Roman Slastion, dyrektor generalny Ukraińskiego Klubu Biznesu Agrarnego, podczas czwartkowego spotkania w ambasadzie RP w Kijowie, ocenił, że wprowadzenie kwot na import nawozów oznaczałoby pełne uzależnienie rolników od wewnętrznego monopolisty, należącego do oligarchy Dmytra Firtasza holdingu Group DF, który może manipulować cenami i wielkością produkcji.

"Przy zwiększeniu cen nie będziemy w stanie korzystać z nawozów, nie będziemy mieli zakładanych plonów" - alarmował. Podkreślił przy tym, że rolnicy opowiadają się za rozwojem krajowej produkcji nawozów, ale - jak dodał - na Ukrainie skupiła się ona wokół jednej grupy przedsiębiorstw, która od lat wykorzystuje swoją pozycję monopolisty.

Reklama

Zdaniem Wołodymyra Jaremenki, dyrektora przedsiębiorstwa importującego polskie nawozy VVM Trading, "nawozy produkowane w Polsce, Niemczech czy Norwegii są całkiem innej jakości" niż te produkcji ukraińskiej. Zaznaczył, że klienci na Ukrainie cenią ich jakość i zdają sobie sprawę z ich efektywności.

Zgodnie z danymi sprzed początku pandemii Covid-19 wartość eksportu nawozów na Ukrainę przez polskie przedsiębiorstwa szacowana była na ponad 100 mln dolarów rocznie - poinformował ambasador RP w Kijowie Bartosz Cichocki po spotkaniu z przedstawicielami stowarzyszeń ukraińskich producentów rolnych.

Decyzja w sprawie kwot może zapaść w poniedziałek. Prezydent Zełenski na spotkaniu z rolnikami zapewnił, że nie poprze takich rozwiązań.

"Zależy nam, by nasze relacje handlowe i inwestycyjne opierały się na przejrzystych zasadach i na dotrzymywaniu umów. W tym przypadku zaniepokoiło nas, że procedura ochrony producenta krajowego była prowadzona w sposób zupełnie nieprzejrzysty" - oświadczył ambasador Cichocki.

W rozmowie z PAP dyplomata zwrócił uwagę, że przypadki protekcjonizmu z jakimi spotkał się już polski biznes na Ukrainie zdarzały się też w innych branżach, w tym budowlanej i farmaceutycznej. "Są to różnego rodzaju preteksty, czasem oskarżenia o dumping", które mają na celu wypchnięcie przedsiębiorców z rynku - wyjaśnił Cichocki. Jak dodał, z rynku wypchnięto np. polskie pianki budowlane, z problemami spotkało się również przedsiębiorstwo Fakro.

"Trudno jest oczekiwać od zachodnich partnerów większego otwarcia rynku, jeśli na swoim rynku Kijów ogranicza wolną konkurencję i sztucznie blokuje import" - ocenił Cichocki w opublikowanym w piątek artykule na portalu Europejska Prawda.

Protekcjonizm to nie jedyna trudność, z jakim spotyka się na Ukrainie polski biznes. Jest to też, jak powiedział PAP Cichocki, problem związany z ukraińskim sądownictwem, które "jest niestandardowe w stosunku do rozwiązań światowych", nieprzejrzystością ustawodawczą, niedostatecznie rozwiniętą infrastrukturą (w tym np. drogową i elektryczną) czy stanem usług komunalnych.

Jak zaznaczył w Europejskiej Prawdzie, w latach 2016-2019 obroty handlowe między Polską i Ukrainą wzrosły o ponad 50 proc. Polskie inwestycje w tym kraju wahają się w granicach 800 mln dolarów, a kapitał jest skoncentrowany w sektorach bankowym i finansowym (ok. 46 proc.) oraz w przemyśle - przede wszystkim przetwórczym (ok. 33 proc.); 9,5 proc. polskich inwestycji przypada na handel i usługi.

Ambasador Cichocki wyraził nadzieję, iż jesienią dojdzie do posiedzenia międzyrządowej komisji ds. współpracy gospodarczej Polska-Ukraina.

Z Kijowa Natalia Dziurdzińska (PAP)

ndz/ ap/