Z Anną Leśnikowską-Jaros rozmawia Bożena Ławnicka
Obostrzenia związane ze zwalczaniem epidemii dotykają nas na bardzo różne sposoby. Jednym izolacja pomaga, a innych wpędza w depresję. Jak się w tej sytuacji odnajdują menedżerowie? Ta grupa jest szczególnie narażona na psychospołeczne zagrożenia wynikające z pracy.
Menedżerowie, którzy odnajdują się w tej roli, są zazwyczaj bardziej wytrzymali psychicznie. Na co dzień mierzą się z wyzwaniami, zmianami, stresem, z dużą odpowiedzialnością za wyniki i ludzi. Są trochę uodpornieni. Powinni sobie więc lepiej radzić ze stresem niż inni, choć nie zawsze tak jest. Bo każdy człowiek ma granicę tego, ile może znieść. Jeśli czynniki wzmagające stres zaczynają się kumulować, człowiek w końcu „pęka”.
O jakich czynnikach stresowych mówimy?
Reklama
C.L. Cooper oraz J. Marshall, naukowcy z Uniwersytetu Manchesterskiego, opisali sześć kategorii źródeł stresu zawodowego. Jedną z nich są czynniki związane z przeciążeniem. W pandemicznej rzeczywistości może to być np. konieczność przeorganizowania pracy, by mieć kontrolę nad osobami, których de facto się nie widzi, albo dodatkowe zadania, bo ktoś idzie na kwarantannę. Pojawia się presja, bo jak nie ma ludzi, to nie ma też możliwości zrealizowania projektu w umówionym terminie, a za opóźnienie grożą kary. Pandemia zmienia także zależności między pracownikami. Jeżeli menedżer z jednego działu nie może pracować, bo zachorował, to jego obowiązki przejmuje zastępca, być może z innego działu. Pojawia się niejednoznaczność ról – to kolejny czynnik z listy Coopera i Marshalla. To trudny temat, bo w wielu firmach nie ma ustalonych granic, kto się czym zajmuje – łatwo o konflikt, zwłaszcza gdy zastępca ma wiele własnych zadań i nie chce przejmować dodatkowych. W ogóle relacje ze współpracownikami mogą być teraz dodatkowym źródłem stresu. Wielu ludzi nie potrafi sobie poradzić z sytuacją domowo-zawodową i przerzuca emocje na menedżera. Ten w efekcie staje się bardziej konkretny, zadaniowy, a w odbiorze innych – opryskliwy, nieludzki, mało empatyczny.
Menedżerowie to osoby ambitne, nastawione na sukces i osobisty rozwój. Tymczasem teraz firmy oszczędzają, jest mniej wyjazdów czy szkoleń. To też może być przyczyną stresu?
Ostatnią rzeczą, o której myśli firma w kryzysie, jest rozwój pracownika. To trudne do zaakceptowania, szczególnie dla młodych menedżerów. Oni także słabo godzą się z tym, że taki kryzys czegoś ich jednak uczy. Wolą szlifować umiejętności w sposób zorganizowany, niż zdobywać je w ekstremalnych warunkach. Często spotykam się z tym, że ludzie nie doceniają nauki z doświadczenia. Mają przekonanie, że do rozwoju potrzebny jest mentor, szkolenia, seminaria, literatura.
W jednej z publikacji o przyczynach stresu w pracy menedżerów czytałam, że dla mężczyzn jest nim m.in. poczucie zagrożenia. Dziś, gdy wielu pracodawców decyduje się na reorganizacje, mogą odczuwać to silniej?
Oczywiście, firma może się zmniejszać, ludzie są przerzucani do innych działów. Często do tych zmian dochodzi brak nagród czy premii. To frustrujące, więc dla tych bardziej odważnych menedżerów to okazja, by rozejrzeć się po rynku i być może zmienić pracodawcę. Są przecież branże, które w kryzysie radzą sobie lepiej. Ci, którzy nie lubią ryzyka, wezmą na przeczekanie.

Cały wywiad z Anną Leśnikowską-Jaros przeczytasz w Magazynie Dziennika Gazety Prawnej i na e-DGP